Lee już nic nie rozumiał. Gdyby to wszystko było prawdą, już by nie żył. I reszta obecnych też (bo jak on, to też ci, którzy są przy nim). Co do Neji'ego i Asumy by się to zgadzało. No, ale przecież po co martwym szpital? Coś było to nie tak.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał, jakby sam siebie. Aż się zdziwił, kiedy otrzymał odpowiedź.
- Ta walka naprawdę miała miejsce - zaczął Neji. - I od razu uprzedzę twoje pytanie: nie jesteśmy martwi.
- To jak...?
- Odpowiedzią jest technika ożywienia tamtego mężczyzny - odpowiedział Shikamaru. - Przywracała w pełni do życia, ale sprawiała, że ożywiona osoba była pod kontrolą tego, kto nią sterował. Zresztą chyba się zdążyłeś o tym przekonać.
W tamtej chwili Lee przypomniał sobie chwilę, kiedy nagle znalazł się po przeciwnej stronie walczących. Jak tak teraz o tym myślał, to faktycznie, był kontrolowany przez tego kogoś. Tylko czemu tak nie jest teraz?
- W każdej chwili mógł dobrowolnie uwolnić dowolnego ożywieńca spod swojego władania - kontynuował tymczasem Shikamaru. - Choć była też inna opcja - technika przestałaby działać, a raczej ożywieńcy wyszliby spod kontroli, kiedy ten zostałby zabity. W naszym przypadku wykorzystano pierwszą z nich.
- Czyli on tak dobrowolnie? Jakim cudem? Myślałem, że on chciał zniszczyć Konohę?
- Bo to aż tak dobrowolnie... - zaczął Shikamaru, jednak przerwał mu odgłos otwieranych drzwi. Z sali wyszedł Kakashi. Lee pomyślał, że pewnie otrzymał przed chwilą jakąś misję i dlatego tymczasowo opuścił grupę. - ... nie było. - dokończył w tym czasie członek klanu Nara.
- Więc czemu?
Na sali zapadła niezręczna cisza. Stojący obok Shikamaru Asuma otworzył drzwi od pomieszczania, rozglądnął się po korytarzu, a następnie zamknął je i kiwnął głową członkowi klanu Nara, pozwalając na odpowiedź. Najwyraźniej był gdzieś ktoś, kto nie powinien tego usłyszeć.
- Ikari. - z ust czarnowłosego padło jedno słowo. Na początku Lee nie wiedział, jaki ona miała związek z utratą kontroli nad nimi przez tamtego mężczyznę. Pomijając to, że niewiele w ogóle o niej wiedział, nie miał pojęcia, jak zachowała się po tym, jak umarł, osłaniając ją przed kunai'ami z wybuchowymi notkami. Pamiętał tylko jak przez mgłę, jak, kiedy był pod kontrolą tego kogoś, ona nagle przestała atakować, a jej twarz z czerwonej stała się blada. Jakby z oddali słyszał wtedy przeplatający się jej głos z głosem tamtego. Następnie rozległ się okrzyk protestu, a jego samego ogarnęła ciemność. To musiało się stać wtedy. Ale czemu? Co takiego ona zrobiła, żeby tak się stało? I czemu jej teraz tutaj nie ma? No i w końcu: przecież był jej pogrzeb, więc czemu ona wtedy żyła?
Ostatnie trzy pytania Lee zadał sobie na głos. Natychmiast otrzymał też odpowiedź.
- Ponieważ on wiedział, że nie zdoła zniszczyć Konohy, zapragnął się zemścić. Dlatego użył szantarzu, żeby ją zmusić do zawarcia umowy. Po prostu potrzebował przedmiotu, a raczej osoby do wyżycia się. Wybrał Ikari. A ona musiała się zgodzić. Inaczej, może i wioska nie zostałaby zniszczona, a on nie osiągnąłby celu, ale ofiar byłoby znacznie więcej. Zwłaszcza takich, z których stanem psychicznym nie byłoby najlepiej. Oddała się pod jego władanie, pod warunkiem, że nie zaatakuje nikogo więcej z Konohy i odda wolność ożywieńcom. Dlatego też, jesteś tu ty, jestem tu ja, są też tutaj Asuma-sensei i Neji. - powiedział Shikamaru
- I dlatego akurat w tej chwili nie ma tu Kakashi'ego-sensei - dodał Naruto.
- A co ma z tym wszystkim wspólnego?
- Odpowiedź jest prosta - zabrała głos Sakura - Ikari jest, lub była, bo nie wiemy czy jeszcze żyje, jego córką.
Tej odpowiedzi Lee się spodziewał chyba najmniej.
_________________________________________________________________________________
I znowu zaczynam od przeprosin :'( Tym razem za zbyt krótką notkę + zbytnią kiczowatość + przegadanie jej całej + urwanie tego w połowie. W skrócie... nie powinnam tej notki w ogóle umieszczać... ale może tylko ja tak sądzę po ostatnich porażkach w szkole... ocenę zostawię wam. Czekam na komentarze :) I jakby można było prosić, to o jakieś porady na przyszłość :)
WAŻNE!!!!
Nie czytajcie poprzednich opowiadań! Zaspoilerują wam najnowsze :'(
poniedziałek, 27 października 2014
poniedziałek, 20 października 2014
I 12. To nie był sen, Lee.
Promienie słońca wpadały przez okno wprost na śpiącego Lee. Ten powoli otworzył oczy. Na razie nie do końca do niego docierało, gdzie się znajduje i czemu obudził się w samo południe (w końcu zawsze wstawał bardzo wcześnie rano). No i czemu wokół niego jest tyle ludzi.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w swoim domu, tylko w szpitalu. Wokół niego skupiło się około piętnastu osób (jak oni się tam mieścili?), z czego część powinna nie żyć. Na przykład Neji. Więc dlaczego tutaj się znajdował? Reszta obecnych była (oprócz Asumy, no i wątpliwości były z Shikamaru) żywa, kiedy ostatnio ich widział. Ale coś mogło się zmienić. No, ale gdyby nie żyli, to nie byłoby szpitala. Czyli musieli żyć. Tylko, że obecność Neji'ego i Asumy temu zaprzeczała.
Zresztą... ten sen o ataku na Konohę był co najmniej dziwny. Wszystko było tam takie realistyczne. Nawet czuł związany z tym wszystkim ból. I jeszcze ten moment, kiedy "umarł"... przecież powinien się po tym obudzić, ale tak się nie stało. Po tym śnie nadszedł następny, jeszcze dziwniejszy. Ze znalazł się po drugiej stronie walczących. Nie mógł sam nic zrobić. To ktoś nim sterował. I ten ostatni sen (to już po nim się obudził) był dużo krótszy od tego pierwszego i w zasadzie, nie skończył sie niczym gwałtownym. Po prostu się urwał.
Lee popatrzył kolejny raz na obecnych. Gai uśmiechał się ciągle, od kiedy chłopak się obudził, zresztą stał też najbliżej. Zaraz za nim stał Naruto z Hinatą, Sakurą, Tenten, Neji'm (co raczej nie było normalne, zwłaszcza, że ten już nie żył od dobrych trzech lat), Kibą (dziwnie naburmuszonym) i Sasuke (po którym widać było, że wolałby być w tej chwili gdzie indziej). Za nimi (i tu znowu niespodzianka) Asuma (!), Shikamaru i banda świeżo upieczonych chuninów (Konohamaru i jego ekipa). Na końcu sali stał pochmurny Kakashi, zajmujący się bardziej swoimi myślami, niż tym, co się działo w pomieszczeniu.
W tym momencie, Lee nie wiedział co zrobić, o co najpierw zapytać. Bo nie wiedział wielu rzeczy. Co tu robią Neji i Asuma, czemu jest w szpitalu, dlaczego zebrało się tu tak wiele osób... Nic nie było jasne. Łatwiej byłoby powiedzieć co wiedział, niż tego, co nie. No, ale od czegoś trzeba było zacząć.
- Czemu jestem w szpitalu? - zapytał, powodując natychmiastowe zwrócenie uwagi na niego osób, które dotąd były zajęte rozmową (Naruto, Sakura, choć w ich przypadku była to kłótnia), zagłebionych w myślach (Kakashi) i obrażonych (Kiba). Zapadła niezręczna cisza. Kiedy uznano, że minął odpowiedni czas od zadania pytania, zamiast na nie odpowiedzieć, zaczęto się pytać o jego samopoczucie. Lee musiał odpowiadać po kilka razy i wielkokrotnie upewniać ich, że na pewno dobrze się czuje.
No, ale musiał nastąpić moment, w którym pytania się skończyły. Chłopak poczuł, że to odpowiedni moment, żeby zadać inne pytanie (gdyby ponowił poprzednie pytanie, znowu by mu nie odpowiedzieli) :
- Dlaczego... (w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że pytanie kogoś o to, czy nie powinien nieżyć jest trochę nie na miejscu) dlaczego... (chwila zastanowienia się o co w takim razie zapytać) dlaczego Kiba jest w złym humorze (bardziej się postarać chyba nie mógł)? - O dziwo to pytanie było najbardziej adekwatne, jeśli chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, dlaczego tu jest.
- Po prostu jest zazdrosny - odpowiedział Naruto. Pytanie, które przed chwilą padło nie było jednym z tych, na które zabroniono mu odpowiadać.
- A czemu?
- Bo to nie, za... Ał! - ostatni okrzyk blondyna by spowodowany silnym ciosem w głowę od Sakury. To skłoniło go do zmienienia odpowiedzi: - Bo Akamaru jest chory.
- To wszystko wyjaśnia - zadowolił się Lee. Nawet nie zastanowiło go, co wcześniej chciał powiedzieć Naruto. Natomiast miał przemożną potrzebę podzielenia się swoim snem z innymi. Stąd też, po chwili ciszy, powiedział: - Chcecie wiedzieć co mi się śniło? - Oczywiście nie oczekiwał na to odpowiedzi, tylko od razu zaczął opowiadać: - Że Konoha została zaatakowana przez ożywieńców! - Po tym zdaniu miał nadzieję, że wywoła nim jakies zainteresowanie. Bardzo się zdziwił, kiedy usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
- To nie był sen, Lee. To się naprawdę stało.
_________________________________________________________________________________
Gomene za to, że trochę późno sobie przypomniałam o dodaniu nowej notki. I przepraszam za to, że jest troszkę przegadana... Gomene :'(
Lee popatrzył kolejny raz na obecnych. Gai uśmiechał się ciągle, od kiedy chłopak się obudził, zresztą stał też najbliżej. Zaraz za nim stał Naruto z Hinatą, Sakurą, Tenten, Neji'm (co raczej nie było normalne, zwłaszcza, że ten już nie żył od dobrych trzech lat), Kibą (dziwnie naburmuszonym) i Sasuke (po którym widać było, że wolałby być w tej chwili gdzie indziej). Za nimi (i tu znowu niespodzianka) Asuma (!), Shikamaru i banda świeżo upieczonych chuninów (Konohamaru i jego ekipa). Na końcu sali stał pochmurny Kakashi, zajmujący się bardziej swoimi myślami, niż tym, co się działo w pomieszczeniu.
W tym momencie, Lee nie wiedział co zrobić, o co najpierw zapytać. Bo nie wiedział wielu rzeczy. Co tu robią Neji i Asuma, czemu jest w szpitalu, dlaczego zebrało się tu tak wiele osób... Nic nie było jasne. Łatwiej byłoby powiedzieć co wiedział, niż tego, co nie. No, ale od czegoś trzeba było zacząć.
- Czemu jestem w szpitalu? - zapytał, powodując natychmiastowe zwrócenie uwagi na niego osób, które dotąd były zajęte rozmową (Naruto, Sakura, choć w ich przypadku była to kłótnia), zagłebionych w myślach (Kakashi) i obrażonych (Kiba). Zapadła niezręczna cisza. Kiedy uznano, że minął odpowiedni czas od zadania pytania, zamiast na nie odpowiedzieć, zaczęto się pytać o jego samopoczucie. Lee musiał odpowiadać po kilka razy i wielkokrotnie upewniać ich, że na pewno dobrze się czuje.
No, ale musiał nastąpić moment, w którym pytania się skończyły. Chłopak poczuł, że to odpowiedni moment, żeby zadać inne pytanie (gdyby ponowił poprzednie pytanie, znowu by mu nie odpowiedzieli) :
- Dlaczego... (w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że pytanie kogoś o to, czy nie powinien nieżyć jest trochę nie na miejscu) dlaczego... (chwila zastanowienia się o co w takim razie zapytać) dlaczego Kiba jest w złym humorze (bardziej się postarać chyba nie mógł)? - O dziwo to pytanie było najbardziej adekwatne, jeśli chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, dlaczego tu jest.
- Po prostu jest zazdrosny - odpowiedział Naruto. Pytanie, które przed chwilą padło nie było jednym z tych, na które zabroniono mu odpowiadać.
- A czemu?
- Bo to nie, za... Ał! - ostatni okrzyk blondyna by spowodowany silnym ciosem w głowę od Sakury. To skłoniło go do zmienienia odpowiedzi: - Bo Akamaru jest chory.
- To wszystko wyjaśnia - zadowolił się Lee. Nawet nie zastanowiło go, co wcześniej chciał powiedzieć Naruto. Natomiast miał przemożną potrzebę podzielenia się swoim snem z innymi. Stąd też, po chwili ciszy, powiedział: - Chcecie wiedzieć co mi się śniło? - Oczywiście nie oczekiwał na to odpowiedzi, tylko od razu zaczął opowiadać: - Że Konoha została zaatakowana przez ożywieńców! - Po tym zdaniu miał nadzieję, że wywoła nim jakies zainteresowanie. Bardzo się zdziwił, kiedy usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
- To nie był sen, Lee. To się naprawdę stało.
_________________________________________________________________________________
Gomene za to, że trochę późno sobie przypomniałam o dodaniu nowej notki. I przepraszam za to, że jest troszkę przegadana... Gomene :'(
poniedziałek, 13 października 2014
I 11. Bitwa o Konohę
Na jednym z dachów znajdowała się Ikari. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na ożywieńca. Choć pozory mogły mylić. Zwłaszcza, że dziewczyna nic po sobie nie pokazywała. Nawet nie zwracała uwagi na to, że ktoś (wszyscy obecni shinobi) się w nią wpatruje, jakby była jakąś dziwną anomalią pogodową. Była obecna ciałem, ale nieobecna duchem.
Zresztą... coś w niej było nie tak. Wcześniej nie miała byakugan'a. Nie mówiąc już o połączeniu sharingan'a i byakugan'a na lewym oku. Może to wcale nie była Ikari? A może ktoś posiadł jej ciało, trochę pomoże broniącym, a potem zaatakuje od środka, w najbardziej dotkliwe miejsce?
Wszyscy popatrzyli na nią z nieufnością. Nikt nie wiedział, czego się po niej spodziewać. W tej chwili już nic nie trzymało się kupy. Niektórzy nawet zaczęli myśleć, że to tylko sen.
Ale snem to nie było.
W tej chwili, korzystając z chwili dezorientacji shinobi'ch z Konohy, ożywieńcy zaatakowali. Pierwsze rzędy już zaczęły walczyć. W pewnym momencie, nad tym tłumem przeleciały dwie osoby. Jedna z jednej strony, druga z drugiej. Starły się ze sobą w powietrzu, a następnie wróciły na swoje miejsca. Następnie zrobiły to ponownie, z tą tylko różnicą, że w stronę osoby należącej do broniących poleciała masa kunai'i z wybuchowymi notkami.
Ikari, pomimo byakugan'a i sharingan'a nie była w stanie ich wszystkich uniknąć, zwłaszcza, że miała na karku jeszcze atakującego przywódcę ożywieńców. Jeden z kunai'i już miał się w nią wbić, kiedy coś osłoniło dziewczynę przed bronią. Dziewczyna odwróciła się. Coś okazało się kimś. Wśród wybuchów notek, nie zdążyła zauważyć twarzy obrońcy. Była w stanie zobaczyć jednak spadające na ziemię skrawki zielonego materiału.
_________________________________________________________________________________
Mimo, że walka nadal trwała, większość nie brała w niej udziału. Zakazano im sie nawet zbliżać do pola walki. W zasadzie, to z Konohy walczyła tylko trójka shinobi'ch (w zasadzie dwójka i jedna kunoichi). Dla reszty stało się zbyt ryzykowne.
I nie chodziło tu o niebezpieczeństwo ze strony ożywieńców. Chodziło o ryzyko przypadkowego trafienia ze strony broniących. Największe było w przypadku rozjuszonej kunoichi. Po incydencie z wybuchowymi notkami, ta nagle zmieniła się nie do poznania. Sharingan zmienił się w mangekyou, jej włosy stały się bardziej białe, a ona sama nagle jakimś cudem zaczęła się sama z siebie unosić w powietrzu. Teraz to ona wiodła prym. Jej jedynym celem było dopaść dowódcę atakujących, nie dopuścić do kolejnych ofiar. Wszystko inne nagle przestało się liczyć. Nie zważała na lecącą w jej stronę broń. Nawet jej nie unikała. Po prostu pruła przed siebie. W jej oczach widniała rządza zemsty. Już kiedyś postanowiła sobie, że nikt nie będzie już musiał jej bronić. Ale okazało się, że ktoś jej przeszkodził w wypełnianiu postanowienia. Teraz miał za to zapłacić.
A raczej zapłaciłby gdyby nie to, że nagle znikł z pola walki. Gniew nastolatki przeszedł na ożywieńców. W końcu, jeśli przeciwnik miałby wrócić, to oni blokowaliby jej dostęp do niego. Naruto i Sasuke już od dobrego czasu z nimi walczyli. Trzeba było do nich dołączyć i ich wspomóc w walce.
Zmęczenie coraz bardziej ogarniało walczących. Ożywieńców było mnóstwo, dodatkowo, ci się nie męczyli. Koordynacja spadała, więc walczący mieli coraz większe trudności. Nie mówiąc już o refleksie, przez co coraz więcej kunai'i docierało do celu. Po pewnym czasie nikt z tej trójki nie był bez zadrapania. Sytuacja zaczęła robić się beznadziejna.
Pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy na miejscu pojawił się przywódca atakujących, z nowym ożywieńcem w szeregach. Nie był zbyt mocny, w porównaniu do innych. Nie należał nawet do joninów. A jednak to własnie jego pojawienie się postawiło obrońców Konohy w szachu.
_________________________________________________________________________________
Jedenasta część... jak ten czas szybko mija...
Jak zawsze czekam na komentarze ;)
Zresztą... coś w niej było nie tak. Wcześniej nie miała byakugan'a. Nie mówiąc już o połączeniu sharingan'a i byakugan'a na lewym oku. Może to wcale nie była Ikari? A może ktoś posiadł jej ciało, trochę pomoże broniącym, a potem zaatakuje od środka, w najbardziej dotkliwe miejsce?
Wszyscy popatrzyli na nią z nieufnością. Nikt nie wiedział, czego się po niej spodziewać. W tej chwili już nic nie trzymało się kupy. Niektórzy nawet zaczęli myśleć, że to tylko sen.
Ale snem to nie było.
W tej chwili, korzystając z chwili dezorientacji shinobi'ch z Konohy, ożywieńcy zaatakowali. Pierwsze rzędy już zaczęły walczyć. W pewnym momencie, nad tym tłumem przeleciały dwie osoby. Jedna z jednej strony, druga z drugiej. Starły się ze sobą w powietrzu, a następnie wróciły na swoje miejsca. Następnie zrobiły to ponownie, z tą tylko różnicą, że w stronę osoby należącej do broniących poleciała masa kunai'i z wybuchowymi notkami.
Ikari, pomimo byakugan'a i sharingan'a nie była w stanie ich wszystkich uniknąć, zwłaszcza, że miała na karku jeszcze atakującego przywódcę ożywieńców. Jeden z kunai'i już miał się w nią wbić, kiedy coś osłoniło dziewczynę przed bronią. Dziewczyna odwróciła się. Coś okazało się kimś. Wśród wybuchów notek, nie zdążyła zauważyć twarzy obrońcy. Była w stanie zobaczyć jednak spadające na ziemię skrawki zielonego materiału.
_________________________________________________________________________________
Mimo, że walka nadal trwała, większość nie brała w niej udziału. Zakazano im sie nawet zbliżać do pola walki. W zasadzie, to z Konohy walczyła tylko trójka shinobi'ch (w zasadzie dwójka i jedna kunoichi). Dla reszty stało się zbyt ryzykowne.
I nie chodziło tu o niebezpieczeństwo ze strony ożywieńców. Chodziło o ryzyko przypadkowego trafienia ze strony broniących. Największe było w przypadku rozjuszonej kunoichi. Po incydencie z wybuchowymi notkami, ta nagle zmieniła się nie do poznania. Sharingan zmienił się w mangekyou, jej włosy stały się bardziej białe, a ona sama nagle jakimś cudem zaczęła się sama z siebie unosić w powietrzu. Teraz to ona wiodła prym. Jej jedynym celem było dopaść dowódcę atakujących, nie dopuścić do kolejnych ofiar. Wszystko inne nagle przestało się liczyć. Nie zważała na lecącą w jej stronę broń. Nawet jej nie unikała. Po prostu pruła przed siebie. W jej oczach widniała rządza zemsty. Już kiedyś postanowiła sobie, że nikt nie będzie już musiał jej bronić. Ale okazało się, że ktoś jej przeszkodził w wypełnianiu postanowienia. Teraz miał za to zapłacić.
A raczej zapłaciłby gdyby nie to, że nagle znikł z pola walki. Gniew nastolatki przeszedł na ożywieńców. W końcu, jeśli przeciwnik miałby wrócić, to oni blokowaliby jej dostęp do niego. Naruto i Sasuke już od dobrego czasu z nimi walczyli. Trzeba było do nich dołączyć i ich wspomóc w walce.
Zmęczenie coraz bardziej ogarniało walczących. Ożywieńców było mnóstwo, dodatkowo, ci się nie męczyli. Koordynacja spadała, więc walczący mieli coraz większe trudności. Nie mówiąc już o refleksie, przez co coraz więcej kunai'i docierało do celu. Po pewnym czasie nikt z tej trójki nie był bez zadrapania. Sytuacja zaczęła robić się beznadziejna.
Pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy na miejscu pojawił się przywódca atakujących, z nowym ożywieńcem w szeregach. Nie był zbyt mocny, w porównaniu do innych. Nie należał nawet do joninów. A jednak to własnie jego pojawienie się postawiło obrońców Konohy w szachu.
_________________________________________________________________________________
Jedenasta część... jak ten czas szybko mija...
Jak zawsze czekam na komentarze ;)
poniedziałek, 6 października 2014
I 10. Nadciągają kłopoty
Na cmentarzu znajdowała się dziewczyna. Stała nad zniszczonym grobem. Jej wzrok wpatrzony był w dal. Zimny, bez uczuć. Ale ona sama taka nie była. Po jej policzku popłynęła łza. Potoczyła się w dół, odbijając światło księżyca będącego w pełni.
_________________________________________________________________________________
Shikamaru wpatrywał się w chmury. Tym razem spacerując po lesie. Na niemie było ich pełno, więc miał się w co wpatrywać. Aż się nie chciało wracać do Konohy na obiad.
W pewnym momencie usłyszał odgłosy kroków. Członek klanu Nara, sądząc, że to ktoś z którejś z ukrytych wiosek, nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo czemu ktoś inny mógłby iść w stronę wioski? W końcu rabusie nie zbliżali się aż tak blisko do wioski. Zresztą nie chodzili w aż tak dużych grupach...
W tej chwili Shikamaru uznał, że jednak coś jest na rzeczy. W końcu delegacje też nie chodziły w takich grupach. Podobnie w przypadku misji. To znaczy, że jednak intencje tego tłumu mogły nie być pokojowe. Nara zwiększył czujność. Wyjął kunai.
Wtedy w jego stronę poleciała chmura shuriken'ów.
_________________________________________________________________________________
Wszyscy shinobi w Konosze stanęli w gotowości. W pobliżu wioski pojawiła się wielka grupa ninja. Ku przerażeniu tych, co ich widzieli, część stanowili umarli z wioski. To wskazywało na technikę ożywienia, a przecież zazwyczaj używano jej do walki z bliskimi zmarłych. Albo ogólnie do walki, jeśli ci byli silni. W tym przypadku wszystko wskazywało na te obydwa powody użycia tego jutsu.
Obrońców Konohy dziwiło tylko to, że wśród ożywieńców był Shikamaru. Nikt nie słyszał, żeby ten umarł. Więc, albo to się stało całkiem niedawno, albo członek klanu Nara sam się do nich przyłączył. Tylko czemu?
Zanim to wszystko zdążyło dotrzeć do świadomości shinobich, rozpoczął się atak. Pierwszym celem stały się mury. Nim ktokolwiek się obejrzał zostały z nich tylko gruzy, a atakujący skoczyli na dachy budynków. Najwidoczniej chcieli najpierw rozprawić się z obrońcami ukrytej wioski.
Shinobi ustawili się naprzeciw przeciwników. W pierwszej linii Lee, Naruto i Sasuke, z Sakurą i Hinatą. Reszta znajdowała się za nimi.
Patrząc tak ogólnie na obie strony, to większe szanse mieli ci atakujący. Mieli silnych shinobi'ch, było ich też więcej.
Chociaż... nie. Kiedy się przyjrzało wszystkim trochę bardziej, dało się zauważyć, że jednak szanse na wygraną były równe, o ile nie większe po stronie Konohy. Stało się tak, ponieważ w pewnej chwili, ktoś się tam pojawił. Nikt się tego kogoś nie spodziewał, prędzej myślano, że to wszystko jest jednym wielkim snem. Jednak to nie był sen. To była rzeczywistość.
Z początku nikt z obrońców wioski nie spojrzał za siebie i nikt nie zdawał sobie sprawy, z tego, kto będzie razem z nimi walczył. Bo w zasadzie, po co mieliby to robić? W końcu lepiej było się skupić na wrogu i obmyślić jakąś strategię. Było o tyle trudniej, że Shikamaru był po przeciwnej stronie.
Aż w końcu na samym końcu wrogich shinobi'ch rozległ się czyjś donośny głos:
- Teraz już wiem, czemu nie mogłem cię dołączyć do mojego wojska. - słowa te definitywnie były skierowane do kogoś z Konohy. Ich sens dotarł do obecnych dopiero wtedy, kiedy ci obrócili się i spostrzegli, do kogo były powiedziane.
W tamtej chwili już nic nie trzymało się kupy.
_________________________________________________________________________________
Sorka za jakość, ale niestety, kiedy to pisałam, nie miałam zbyt dużo weny... obiecuję, że kolejne części będą lepsze...
PS. Słyszeliście już smutnego newsa o tym, co ma być za 5 tygodni?
_________________________________________________________________________________
Shikamaru wpatrywał się w chmury. Tym razem spacerując po lesie. Na niemie było ich pełno, więc miał się w co wpatrywać. Aż się nie chciało wracać do Konohy na obiad.
W pewnym momencie usłyszał odgłosy kroków. Członek klanu Nara, sądząc, że to ktoś z którejś z ukrytych wiosek, nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo czemu ktoś inny mógłby iść w stronę wioski? W końcu rabusie nie zbliżali się aż tak blisko do wioski. Zresztą nie chodzili w aż tak dużych grupach...
W tej chwili Shikamaru uznał, że jednak coś jest na rzeczy. W końcu delegacje też nie chodziły w takich grupach. Podobnie w przypadku misji. To znaczy, że jednak intencje tego tłumu mogły nie być pokojowe. Nara zwiększył czujność. Wyjął kunai.
Wtedy w jego stronę poleciała chmura shuriken'ów.
_________________________________________________________________________________
Wszyscy shinobi w Konosze stanęli w gotowości. W pobliżu wioski pojawiła się wielka grupa ninja. Ku przerażeniu tych, co ich widzieli, część stanowili umarli z wioski. To wskazywało na technikę ożywienia, a przecież zazwyczaj używano jej do walki z bliskimi zmarłych. Albo ogólnie do walki, jeśli ci byli silni. W tym przypadku wszystko wskazywało na te obydwa powody użycia tego jutsu.
Obrońców Konohy dziwiło tylko to, że wśród ożywieńców był Shikamaru. Nikt nie słyszał, żeby ten umarł. Więc, albo to się stało całkiem niedawno, albo członek klanu Nara sam się do nich przyłączył. Tylko czemu?
Zanim to wszystko zdążyło dotrzeć do świadomości shinobich, rozpoczął się atak. Pierwszym celem stały się mury. Nim ktokolwiek się obejrzał zostały z nich tylko gruzy, a atakujący skoczyli na dachy budynków. Najwidoczniej chcieli najpierw rozprawić się z obrońcami ukrytej wioski.
Shinobi ustawili się naprzeciw przeciwników. W pierwszej linii Lee, Naruto i Sasuke, z Sakurą i Hinatą. Reszta znajdowała się za nimi.
Patrząc tak ogólnie na obie strony, to większe szanse mieli ci atakujący. Mieli silnych shinobi'ch, było ich też więcej.
Chociaż... nie. Kiedy się przyjrzało wszystkim trochę bardziej, dało się zauważyć, że jednak szanse na wygraną były równe, o ile nie większe po stronie Konohy. Stało się tak, ponieważ w pewnej chwili, ktoś się tam pojawił. Nikt się tego kogoś nie spodziewał, prędzej myślano, że to wszystko jest jednym wielkim snem. Jednak to nie był sen. To była rzeczywistość.
Z początku nikt z obrońców wioski nie spojrzał za siebie i nikt nie zdawał sobie sprawy, z tego, kto będzie razem z nimi walczył. Bo w zasadzie, po co mieliby to robić? W końcu lepiej było się skupić na wrogu i obmyślić jakąś strategię. Było o tyle trudniej, że Shikamaru był po przeciwnej stronie.
Aż w końcu na samym końcu wrogich shinobi'ch rozległ się czyjś donośny głos:
- Teraz już wiem, czemu nie mogłem cię dołączyć do mojego wojska. - słowa te definitywnie były skierowane do kogoś z Konohy. Ich sens dotarł do obecnych dopiero wtedy, kiedy ci obrócili się i spostrzegli, do kogo były powiedziane.
W tamtej chwili już nic nie trzymało się kupy.
_________________________________________________________________________________
Sorka za jakość, ale niestety, kiedy to pisałam, nie miałam zbyt dużo weny... obiecuję, że kolejne części będą lepsze...
PS. Słyszeliście już smutnego newsa o tym, co ma być za 5 tygodni?
Subskrybuj:
Posty (Atom)