Cieplutkie promyki, jasnego słońca... aż się nie chciało wstawać. Ręka przesunęła się po trawiastym podłożu, na którym leżała rosa. Jak była mała, zastanawiała się, czy można by było ją całą zebrać i się w niej umyć... Zapowiadał się dzień niczym nie różniący się od pozostałych. I to prawdopodobnie bez deszczu. Bardzo gorący i suchy. No i czekały ją jak zwykle codzienne, rutynowe zajęcia. Najpierw polowanie, potem zjedzenie śniadania, następnie...
Nagle ręka natknęła się na coś sypkiego. Nie jak sól, czy piasek, ale bardziej jak... popiół. Więc to jednak nie był sen. Naprawdę wróciła do wioski.
Naprawdę straciła jedną z najważniejszych osób w swoim życiu.
Kokoro powoli otworzyła oczy. Czuła się tak, jakby przed chwilą ktoś dał jej porządnie z liścia. Cała przyjemność poranka minęła, ustępując bólowi utraty. Kobieta wolno usiadła. Wokół nie czekało na nią stado. Kazała im czekać na siebie, żeby nie zwracać za bardzo uwagi. No bo wystarczy pomyśleć: w jej wieku nie było już żadnych członków klanu Okami, a ona sama uchodziła za umarłą. Widok kobiety ze stadem wilków wzbudziłby niemałe poruszenie, a tego przecież nie chciała. Chcąc, nie chcąc, musiała kontynuować poszukiwania bez nich. I zakończyć je jak najszybciej.
Ponownie wyszła na tą samą ulicę. Skoro widziała go wcześniej, mogła też zobaczyć tego dnia. Rozglądaj się, patrz dookoła, szukaj jego zapachu. Tu nic, tam też, z tyłu tak samo. Obok jakaś kobieta, dalej jakieś dziecko, tam daleko jakiś starszy facet. Zapach jajek (zgniłych zresztą), jabłek i... czy to jego? Nagle słychać ten głos... podniosła głowę. To on! Serce zaczęło walić jak oszalałe, czuła, jakby zaraz miało jej wyjść z klatki piersiowej. Biegnij! Przedzieraj się przez tłum, nie daj mu znowu zniknąć! Jest coraz bliżej, dawaj jeszcze trochę! Już nie daleko!
- Kakashi! - Kokoro wypadła z tłumu jak torpeda. Na ten krzyk szarowłosy odwrócił się zdziwiony. Razem z nim idąca obok niego kobieta z około dziewięcioletnim synkiem. Była dziwnie blisko niego...nawet trzymał ją za rękę.
- Kakashi, znasz tą kobietę? - nieznajoma zapytała Hatake. - Bo ona wygląda tak, jakby ciebie, kochanie, znała...
Zaraz, zaraz, zaraz... "kochanie"? Ona powiedziała do niego "kochanie"?
- Kim pani jest? - Kokoro nie wiedziała, co o tym myśleć. Jak mu teraz odpowiedzieć? To oczywiste, że jej nie poznał, to oczywiste, że NIKT jej nie poznał... ale kim była ta kobieta?
- Jestem Kokoro... - odpowiedziała bez pewności siebie. W tym momencie szarowłosy zbladł. Zresztą podobnie jak nieznajoma.
- A pani nie powinna nie żyć? Kakashi mówił, że jego poprzednia żona umarła.
Te słowa były jak sztylet wbity prosto w jej serce. "Poprzednia żona"? "POPRZEDNIA"?! Czy to by oznaczało, że ona...? Że on...?
W tym momencie Hatake westchnął i powiedział, jakby zmęczonym głosem:
- Może nie rozmawiajmy o tym na ulicy. Chodźmy do domu, tam wszystko sobie wyjaśnimy.
Kokoro nic nie mówiąc, kiwnęła twierdząco głową, po czym udała się za szarowłosym i nieznajomą z dzieckiem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
To wszystko było jak jakiś koszmar. Ta cała rozmowa, opowiadanie Kakashi'ego o tym, jak dwa lata po jej "śmierci" napadli jego i ich córkę shinobi, którzy podpalili ich dom, przez co mała zginęła, o tym jak poznał swoją aktualną żonę, Hitomi, niedługo po tym, jak po wojnie został hokage...
I to spojrzenie kobiety, jakby chciała powiedzieć: "Wynoś się i nie zajmuj mojego męża."... To wszystko sprawiało jej okropny ból. Dlatego, kiedy upewniła się, że w tym akurat momencie nikt na nią nie patrzy, wyjęła z kieszeni środek usypiający i wsypała to do napojów tej dwójki. Następnie poczekała, aż zacznie działać i wybiegła z domu.
Tłumiąc łzy, Kokoro zaczęła biec przed siebie. Nieważne gdzie, byle jak najdalej. Potrącała ludzi, mijała sklepy, przewracała dzieci... ale co ją to obchodziło? Nic już się nie liczyło. Straciła córkę, dom, męża... wszystko nagle zawaliło jej się na głowę. Wszystko jej zabrano.
Dotarła do pozostałości bo ich domu. Zaczęła płakać. Położyła się na trawie, chcąc zasnąć i nigdy się nie obudzić. Szybko jej się to udało. No, ale nie na zawsze.
- Przepraszam, proszę pani... - zbudził ją spokojny, kobiecy głos. Wśród światła zachodzącego słońca zobaczyła zielonooką, brązowowłosą kobietę, tą samą, na którą natknęła się dzień wcześniej. Tym razem była bez córki.
___________________________________________________________________________________
Jako taka wena mi wróciła i ta część wyszła mi nieco dłuższa :) Mam nadzieję, że się podobała. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz