Kiedy się obudziłam, znowu znajdowałam się w celi. Wróciłam do punktu wyjścia. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, po raz pierwszy od kiedy umarli moi rodzice, ogarnęła głęboka rozpacz. Zaczęły mnie dręczyć pytania,, które towarzyszyły mi już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz zdałam sobie z nich sprawę. Czemu akurat mnie to spotyka? Przecież nic złego nie zrobiłam! Czy to chodzi o to, że tata złamał zakaz? Jeśli tak, czemu to mnie spotyka za to kara? Czemu nie mogę wyjść na zewnątrz, tylko muszę gnić w tej ciemnej i dusznej celi? Po rozpaczy przyszła złość. Zdenerwowana, walnęłam z całej siły ręką w ścianę. Jednak tym czynem udało mi się tylko złamać kończynę. Nic więcej.
W pewnym momencie usłyszałam skrzypienie krat na zawiasach. Po chwili ktoś chwycił mnie za rękę i zaciągnął poza budynek, a następnie wpakował do jakiegoś pudła. Następnie mocno je zamknął, nie zostawiając nawet dziurek, żebym mogła oddychać. Już po dwóch minutach zaczął się kończyć dostępny tlen i zaczęłam się dusić. Na szczęście po pewnym czasie otworzono pudło. Na nieszczęście wyrzucono mnie z niego na ziemię tak, że upadłam na złamaną rękę, a następnie zostawiono mnie samą w lesie. Jedynym pozytywem tamtej sytuacji było dla mnie to, że znajdowałam się poza celą. Ale niestety biorąc pod uwagę mój stan to tak nie dokońca było czymś dobrym. Tam miałam chociaż zapewnione pożywienie. Skromne, ale chociaż było. Tutaj nie miałam nic, a ze złamaną ręką zdobyć go też nie było jak. Zresztą nawet pomijajac kwestię ręki, to nie uszłabym nawet kilku kroków bez kogoś, kto by mnie trzymał. A tutaj nie miałam co na to liczyć. Z braku innego lepszego pomysłu położyłam się na ziemię. Zasnęłam, mimo, że był środek dnia.
***
- Patrzcie!
- Kim ona jest?
- Skąd się tu znalazła?
- I czemu tu jest?
Powoli zaczęłam się budzić. Zobaczyłam trzy osoby. Jedną dziewczynkę i dwóch chłopców. Byli mniej więcej w moim wieku. Na głowach mieli opaski ze znakiem, przypominający liść, takie same, jakie mieli moi rodzice. Byli ninja.
- Obudziła się! - zauważył jeden z chłopaków (miał najbardziej zdecydowane spojrzenie z całej trójki i wyglądał na ich przywódcę).
- To co robimy, Konohamaru-kun? - zapytała dziewczyna.
- Może spróbujemy się czegoś o niej dowiedzeć? - zapytał drugi z chłopców.
- Dobra myśł - Konohamaru (a przynajmniej tak wywnioskowałam z rozmowy) popatrzył w moją stronę i zapytał: - Jak masz na imię?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nie pamiętałam, jak mam na imię. Mówi się, że człowiek ma imie, dopuki ktoś go używa. A więc ja nie miałam imienia już od dziesięciu lat. W odpowiedzi na pytanie Konohamaru tylko pokręciłam przecząco głową, na znak że nie wiem.
- Jak można nie znać swojego imienia? - zapytała dziewczyna.
- Albo go w ogóle nie mieć? - zapytał się ten drugi chłopak.
- A ile masz lat? - ignorując komentarze tamtej dwójki, Konohamaru spróbował chociaż czegoś się o mnie dowiedzieć. Na nieszczęście, tego tez nie wiedziałam. Podobnie, jak gdzie mieszkam (bo nigdzie nie mieszkałam).
Po tej krótkim odpytaniu postanowili, że mnie zabiorą do Wioski Liścia. Nazwa ta wydawała mi się lekko znajoma, choć nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ją kojarzyłam. Widząc mój stan, cała trójka skleciła dla mnie prowizoryczne nosze, na które mnie położyli, a następnie udali się w stronę Konohy. Tak ogólnie, to zorientowałam się, że to Konoha, kiedy dotarliśmy do bramy. Wspomnienia powróciły. Już wiedziałam, czemu nazwa "Wioska Liścia" wydawała mi się tak znajoma. Po prostu kiedyś był tu mój dom. Dopóki wszystko nie runęło w gruzach.
_________________________________________________________________________________
Zgodnie z obietnicą nowa notka :) Mam nadzieję, że się podobała (i przepraszam za to, że jest krótka, ale niestety nie miałam zbyt dużo czasu na jej napisanie).
WAŻNE!!!!
Nie czytajcie poprzednich opowiadań! Zaspoilerują wam najnowsze :'(
poniedziałek, 8 grudnia 2014
sobota, 29 listopada 2014
Opowiadanie II Prolog - dziewczynka, której życie było piekłem
W końcu znalazłam pomysł na nowe opowiadanie :) Bedzie miało kilka wspólnych rzeczy z tym poprzednim, ale tylko kilka (w tym postać Ikari, z którą nie potrafię się rozstać ;)) Obiecuję, że nie będę już pisać scenek zalatujących kiczem. Życzę miłego czytania :)
_________________________________________________________________________________
Od dziecka towarzyszyła mi ciemność. A konkretnie od trzeciego roku życia. Wtedy zginęli moi rodzice, a mnie samą zamknięto tutaj. Nie ma tu dostępu do światła, nie mogę też nawiązać kontaku ze światem zewnętrznym. Traktują mnie tu, jak jakąś rzecz, jak broń, którą wykorzystają, jak tylko nadejdzie potrzeba. Nie mówią na mnie po imieniu. Używają słów "ona", "ty", "mała".
A przynajmniej tak było do czasu, kiedy skończyłam trzynaście lat. W pierwszych dniach października przyszło dwoje ludzi w maskach, którzy od razu otworzyli drzwi mojej celi. Za nimi znajdowało się jeszcze kilku takich jak oni. Spojrzałam na nich nieufnie. Nie wiedziałam, czego ode mnie chcieli, czemu tu przyszli. Jednak nie potrafiłam się ich zapytać. Przez dziesięć lat zapomniałam kompletnie, jak rozmawiać. Jedynymi słowami, których używałam, były: "tak" i "nie". Co prawda rozumiałam, co mówią inni, ale sama nie potrafiłam.
W pewnym momencie jeden z nich podszedł do mnie i chwycił za rękę. Przestraszona spróbowałam się wyrwać. Nic to nie dało. W takim stanie, w jakim byłam, nie mogłam nic zrobić. Miałam ledwie trzynaście lat, wyglądałam na maksymalnie osiem, pod skórą widać było moje kości. No ale nie było co się dziwić. Jedzenia dostawałam tylko tyle, żebym mogła przeżyć. Stąd też, po zaledwie kilku minutach marszu, z powodu tego skąpego żywienia, a także braku ruchu od dłuższego czasu, nogi odmówiły mi posłuszeństwa i trzeba było mnie nieść.
Po pewnym czasie znaleźliśmy się poza budynkiem, w którym była moja cela. Moim oczom ukazała się ulica pełna domów, jednakże nie było na niej nikogo. Jednak wcale mnie to nie zdziwiło. Był w końcu środek nocy, ludzie normalnie o tej porze śpią. Popatrzyłam w górę. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu miałam okazję zobaczyć gwiazdy. No i księżyc. Ale tej nocy był jakiś taki inny, czerwony. Jego widok powodował dreszcze.
Na zewnątrz było dużo lepiej niż w celi. Powietrze było świeższe i czystsze. Kiedy pierwszy raz wzięłam oddech, zakręciło mi się w głowie. W porównaniu do tego dusznego i stęchłego z ciągle zamkniętej celi, to było czymś niesamowitym.
Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, jak doszliśmy do jakiegoś czarnego, niskiego budynku. Wniesiono mnie do środka. Nim się obejrzałam, już znajdowałam się na środku narysowanego okręgu.
- Pieczęcie. Zrób. - usłyszałam głos kogoś z zamaskowanych, Wiedziałam, o co chodzi. Wykonałam polecenie. W jednej chwili poczułam, jak opuszcza mnie cała moja siła. Straciłam przytomność.
_________________________________________________________________________________
Nowe notki będą się pojawiać od 8 grudnia, jak zawsze w poniedziałek :)
_________________________________________________________________________________
Od dziecka towarzyszyła mi ciemność. A konkretnie od trzeciego roku życia. Wtedy zginęli moi rodzice, a mnie samą zamknięto tutaj. Nie ma tu dostępu do światła, nie mogę też nawiązać kontaku ze światem zewnętrznym. Traktują mnie tu, jak jakąś rzecz, jak broń, którą wykorzystają, jak tylko nadejdzie potrzeba. Nie mówią na mnie po imieniu. Używają słów "ona", "ty", "mała".
A przynajmniej tak było do czasu, kiedy skończyłam trzynaście lat. W pierwszych dniach października przyszło dwoje ludzi w maskach, którzy od razu otworzyli drzwi mojej celi. Za nimi znajdowało się jeszcze kilku takich jak oni. Spojrzałam na nich nieufnie. Nie wiedziałam, czego ode mnie chcieli, czemu tu przyszli. Jednak nie potrafiłam się ich zapytać. Przez dziesięć lat zapomniałam kompletnie, jak rozmawiać. Jedynymi słowami, których używałam, były: "tak" i "nie". Co prawda rozumiałam, co mówią inni, ale sama nie potrafiłam.
W pewnym momencie jeden z nich podszedł do mnie i chwycił za rękę. Przestraszona spróbowałam się wyrwać. Nic to nie dało. W takim stanie, w jakim byłam, nie mogłam nic zrobić. Miałam ledwie trzynaście lat, wyglądałam na maksymalnie osiem, pod skórą widać było moje kości. No ale nie było co się dziwić. Jedzenia dostawałam tylko tyle, żebym mogła przeżyć. Stąd też, po zaledwie kilku minutach marszu, z powodu tego skąpego żywienia, a także braku ruchu od dłuższego czasu, nogi odmówiły mi posłuszeństwa i trzeba było mnie nieść.
Po pewnym czasie znaleźliśmy się poza budynkiem, w którym była moja cela. Moim oczom ukazała się ulica pełna domów, jednakże nie było na niej nikogo. Jednak wcale mnie to nie zdziwiło. Był w końcu środek nocy, ludzie normalnie o tej porze śpią. Popatrzyłam w górę. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu miałam okazję zobaczyć gwiazdy. No i księżyc. Ale tej nocy był jakiś taki inny, czerwony. Jego widok powodował dreszcze.
Na zewnątrz było dużo lepiej niż w celi. Powietrze było świeższe i czystsze. Kiedy pierwszy raz wzięłam oddech, zakręciło mi się w głowie. W porównaniu do tego dusznego i stęchłego z ciągle zamkniętej celi, to było czymś niesamowitym.
Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, jak doszliśmy do jakiegoś czarnego, niskiego budynku. Wniesiono mnie do środka. Nim się obejrzałam, już znajdowałam się na środku narysowanego okręgu.
- Pieczęcie. Zrób. - usłyszałam głos kogoś z zamaskowanych, Wiedziałam, o co chodzi. Wykonałam polecenie. W jednej chwili poczułam, jak opuszcza mnie cała moja siła. Straciłam przytomność.
_________________________________________________________________________________
Nowe notki będą się pojawiać od 8 grudnia, jak zawsze w poniedziałek :)
poniedziałek, 17 listopada 2014
I 17. To koniec
Tydzień. Niemoc znikła. Przyszła Słabość. Nie można było się jeszcze ruszyć z łóżka. Za to można było podnieść rękę, nogę lub inną część ciała. Wniosło to jednak nie wiele zmian. Głównie zwiększyło ilość guzów na głowie Lee i zwiększyło dystans między nim, a łóżkiem Ikari.
Ten dzień miał być taki sam, jak reszta. Nic ciekawego się nie zapowiadało. Za oknem zwykły spokój Konohy. Około dziesiątej przyszedł Lee. To była już jego stała godzina, kiedy miał już załatwione to, miał do załatwienia, a reszta dnia pozostawała mu wolna. Oczywiście czas wolny poświęcał na urozmaicanie czasu Ikari. Jego średnim wynikiem były dwa guzy i pięć siniaków na dzień (w zależności od humoru i sprawności kunoichi). Siłą rzeczy wynik co dzień się polepszał. Jednak trzeba przyznać, że wizyty u Ikari nie polegały tylko na waleniu biednego Brewki. Więcej było żartów, rozmów i śmiechu.
Jednak z upływem czasu, Ikari robiła się coraz bardziej zamyślona i zadumana przerywała rozmowę, żeby popatrzeć w stronę okna. W jej oczach pojawiała się tęsknota. Czasami zadawała pytanie:
- Jeszcze nie wrócił, prawda? - zawsze wypowiadane melancholijnym tonem, ciężkim i smutnym.
- Nie - odpowiadał Lee. Nic się nie zmieniało.
Choć w zasadzie, tego dnia sprawy potoczyły się inaczej. Do sali wbiegł zdyszany Naruto, z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Kakashi-sensei wrócił! - oznajmił krzykiem i zaraz potem wypadł z sali i jak oszalały wybiegł ze szpitala na ulicę.
- Jednak wrócił - sprostował Lee, który chwilkę wcześniej odpowiedział na melancholijne pytanie Ikari przecząco (czyli jak zawsze).
- No wiesz, no nie zauważyłam... - w głosie nastolatki pojawiła się nutka sarkazmu. W tej samej chwili spróbowała przemóc niechcącą ją opuścić Słabość i chociaż usiąść na łóżku. Niestety nie udało się. - A jednak nie uda mi się go teraz zobaczyć...
- Pomogę ci - Lee, widząc słodkie oczka, jakimi spojrzała na niego Ikari (prawie tak słodkie, jak oczka Puszka ze Shreka XD), postanowił odegrać rolę podpory i podprowadził dziewczynę do okna (tak ogólnie rzecz biorąc, to po prostu ją tam zaniósł).
Akurat w tym momencie srebrnowłosy szedł ulicą, na której znajdował się szpital. Dodatkowo nie sam. I pisząc to, nie mam na myśli Naruto, ani nikogo innego z jego drużyny. Bo co prawda oni też tam byli, ale mi chodzi o kogoś zupełnie innego. Była to osoba znana Ikari dotąd tylko ze zdjęć rodzinnych i opowiadań jej taty.
Była to jej mama. Do czasu walki z Nim, była oficjalnie uznana za umarłą. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że jest inaczej. Prawda okazała się całkiem inna niż na to wyglądało. Jednak nikt nie wiedział, dlaczego, kiedy Ikari miała zaledwie roczek, jej mama została posłana na misje, z której już nie wróciła do domu... nikt nie wiedział, czemu tak się stało.
Dlatego też dwa tygodnie wcześniej, a tydzień po pamiętnej walce z Nim, Kakashi wyruszył na poszukiwania. Nie wiadomo było, czy się powiodą, czy nie okaże się, że to na marne, ale trzeba było spróbować. Zwłaszacza, że poszukiwania odwracały uwagę od niedawnych wydarzeń, od bólu i niepokoju. Bo co jest gorsze, niż poczucie, że coś złego dzieje się z własną córką, że może ona cierpi, ale nie da się nic na to zaradzić. Takie coś gryzie od środka, nie pozwala normalnie funkcjonować... chyba, że coś się w danej chwili robi (paradoks). Dlatego wyruszył na misję, której szanse na powodzenie były bilskie zera. Żeby nie czuć bólu.
Jednak wejście do wioski rozdrapało stare rany. Minione wydarzenia powróciły z podwójną siłą, raniąc mocniej. Mimo powodzenia misji dopadła go depresja, której nie przegonił nawet Naruto swoimi wygłupami.
I wtedy z okna sali szpitalnej usłyszał krzyk. Popatrzył w tamtą stronę i...
_________________________________________________________________________________
To już ostatnia część tego opowiadania. Na inną historię będziecie musieli/musiały trochę poczekać. Nie mam pomysłu jak to zacząć. A raczej nie, miałam, ale doprowadzało to w pewnym momencie do kiczu (a przynajmniej według mnie, jak czytałam mojej koleżance to nawet jej się podobało, więc sama nie wiem, co już o tym myśleć)....
Mam nadzieję, że szybko mi jakiś pomysł wpadnie do głowy....
Na sam koniec chciałabym podziękować za te 1000 wejść :) to strasznie motywuje :)
I może na sam, ale naprawdę na koniec: jak wam się podobało opowiadanie? Czego powinnam unikać w następnym?
Ten dzień miał być taki sam, jak reszta. Nic ciekawego się nie zapowiadało. Za oknem zwykły spokój Konohy. Około dziesiątej przyszedł Lee. To była już jego stała godzina, kiedy miał już załatwione to, miał do załatwienia, a reszta dnia pozostawała mu wolna. Oczywiście czas wolny poświęcał na urozmaicanie czasu Ikari. Jego średnim wynikiem były dwa guzy i pięć siniaków na dzień (w zależności od humoru i sprawności kunoichi). Siłą rzeczy wynik co dzień się polepszał. Jednak trzeba przyznać, że wizyty u Ikari nie polegały tylko na waleniu biednego Brewki. Więcej było żartów, rozmów i śmiechu.
Jednak z upływem czasu, Ikari robiła się coraz bardziej zamyślona i zadumana przerywała rozmowę, żeby popatrzeć w stronę okna. W jej oczach pojawiała się tęsknota. Czasami zadawała pytanie:
- Jeszcze nie wrócił, prawda? - zawsze wypowiadane melancholijnym tonem, ciężkim i smutnym.
- Nie - odpowiadał Lee. Nic się nie zmieniało.
Choć w zasadzie, tego dnia sprawy potoczyły się inaczej. Do sali wbiegł zdyszany Naruto, z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Kakashi-sensei wrócił! - oznajmił krzykiem i zaraz potem wypadł z sali i jak oszalały wybiegł ze szpitala na ulicę.
- Jednak wrócił - sprostował Lee, który chwilkę wcześniej odpowiedział na melancholijne pytanie Ikari przecząco (czyli jak zawsze).
- No wiesz, no nie zauważyłam... - w głosie nastolatki pojawiła się nutka sarkazmu. W tej samej chwili spróbowała przemóc niechcącą ją opuścić Słabość i chociaż usiąść na łóżku. Niestety nie udało się. - A jednak nie uda mi się go teraz zobaczyć...
- Pomogę ci - Lee, widząc słodkie oczka, jakimi spojrzała na niego Ikari (prawie tak słodkie, jak oczka Puszka ze Shreka XD), postanowił odegrać rolę podpory i podprowadził dziewczynę do okna (tak ogólnie rzecz biorąc, to po prostu ją tam zaniósł).
Akurat w tym momencie srebrnowłosy szedł ulicą, na której znajdował się szpital. Dodatkowo nie sam. I pisząc to, nie mam na myśli Naruto, ani nikogo innego z jego drużyny. Bo co prawda oni też tam byli, ale mi chodzi o kogoś zupełnie innego. Była to osoba znana Ikari dotąd tylko ze zdjęć rodzinnych i opowiadań jej taty.
Była to jej mama. Do czasu walki z Nim, była oficjalnie uznana za umarłą. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że jest inaczej. Prawda okazała się całkiem inna niż na to wyglądało. Jednak nikt nie wiedział, dlaczego, kiedy Ikari miała zaledwie roczek, jej mama została posłana na misje, z której już nie wróciła do domu... nikt nie wiedział, czemu tak się stało.
Dlatego też dwa tygodnie wcześniej, a tydzień po pamiętnej walce z Nim, Kakashi wyruszył na poszukiwania. Nie wiadomo było, czy się powiodą, czy nie okaże się, że to na marne, ale trzeba było spróbować. Zwłaszacza, że poszukiwania odwracały uwagę od niedawnych wydarzeń, od bólu i niepokoju. Bo co jest gorsze, niż poczucie, że coś złego dzieje się z własną córką, że może ona cierpi, ale nie da się nic na to zaradzić. Takie coś gryzie od środka, nie pozwala normalnie funkcjonować... chyba, że coś się w danej chwili robi (paradoks). Dlatego wyruszył na misję, której szanse na powodzenie były bilskie zera. Żeby nie czuć bólu.
Jednak wejście do wioski rozdrapało stare rany. Minione wydarzenia powróciły z podwójną siłą, raniąc mocniej. Mimo powodzenia misji dopadła go depresja, której nie przegonił nawet Naruto swoimi wygłupami.
I wtedy z okna sali szpitalnej usłyszał krzyk. Popatrzył w tamtą stronę i...
_________________________________________________________________________________
To już ostatnia część tego opowiadania. Na inną historię będziecie musieli/musiały trochę poczekać. Nie mam pomysłu jak to zacząć. A raczej nie, miałam, ale doprowadzało to w pewnym momencie do kiczu (a przynajmniej według mnie, jak czytałam mojej koleżance to nawet jej się podobało, więc sama nie wiem, co już o tym myśleć)....
Mam nadzieję, że szybko mi jakiś pomysł wpadnie do głowy....
Na sam koniec chciałabym podziękować za te 1000 wejść :) to strasznie motywuje :)
I może na sam, ale naprawdę na koniec: jak wam się podobało opowiadanie? Czego powinnam unikać w następnym?
poniedziałek, 10 listopada 2014
I 16. Kiedy marzenia zderzają się z rzeczywistością
To nie mogła być prawda. To, co powiedział medyk... nie. Czemu? Może to była pomyłka? Nie. Nie było mowy o żadnej pomyłce. Więc czemu? Czemu to musiało spotkać akurat ją? Osobę, która na to nie zasługiwała? Co prawda żyje, udało jej się uratować życie, ale... Tego już się nie da naprawić. Zostanie na całe życie.
Jeszcze nie można było do niej wejść. W tej chwili spała i nie można było jej przeszkadzać. Zresztą Lee nie miałby serca na razie jej zawracać głowy. Nie wiedział, jak zareaguje, kiedy go zobaczy. Może znowu go wyzwie, tak jak często to robiła przed tamtą feralną misją? Albo się na niego rzuci? Albo zrobi coś innego, bo jego widok przypomni jej to, co przeszła? Nic nie było wiadomo.
Brewka lekko odsunął drzwi od sali, w której leżała. Popatrzył na nią przez szparę. W tamtej chwili, wyglądała uroczo, utkwiona w błogim śnie. Jak nieświadome niczego dziecko. Jej widok wzruszyłby niejednego. Mimo, że wyglądała prawie jak mumia. Cała w bandarzach, jedynie twarz i palce wolne od białej tkaniny (i włosy, ale to szczegół). Bardzo ładnie się jednak w nich kamuflowały, bo skóra dziewczyny była bardzo blada. Prawie taka, jak u martwej osoby.
W tym momencie o swoim istnieniu przypomniał głód. Głośniej, niż przedtem, bradziej skręcając kiszki Lee. Trzeba było coś zjeść. Brewka sprintem pobiegł do Ichiraku Ramen. Na miejscu znajdował się juz Naruto (no kto by się spodziewał...). Zajadał piątą miskę ramenu. Wspaniałego, przepysznego, przepięknie pachnącego, aromatycznego ramenu. Aż ślinka na sam widok ciekła. Lee usiadł koło blondyna.
- Ohayo, Naruto-kun.
- Ohayo, Brewka - słowa te wypowiedziane były nie wyraźnie z powodu makaronu w ustach. - Dopiero teraz wróciłeś z treningu?
- W zasadzie to nie. Nawet go nie skończyłem.
- Ty i nie kończenie treningu?! - Naruto aż przerwał jedzenie. - Nie jesteś aby chory? A może coś ci się stało?
- Nie, nie, nic z tych rzeczy - spróbował uspokoić go Lee. - Po prostu...
- To ktoś cie napadł? Może On wrócił?! - przerwał mu blondyn.
- Nie... - ponownie spróbował wytłumaczyć mu Brewka - po prostu w trakcie treningu znalazłem...
- Trupa?! Zabłakanego, bezdomnego kotka? Zakopany w dziurze ramen?
- Nie, pod drzewem leżała...
- Leżała? Kto leżał?
- Pozwól mi dokończyć. Bo tam była...
- Kto? Kto?
- Tam była Ikari - to zdanie Lee powiedział na jednym wydechu, żeby Naruto nie zdążył mu przerwać.
- Co?! - blondyna zamurowało. - Jak to?
- No po prostu, tam była.
- No ale jak? Po prostu leżała i się obijała, jakby nigdy nic?!
- Nie... - i tu Lee rozpoczął mozolne tłumaczenie całej sytuacji Naruto.
_________________________________________________________________________________
Biel. Biały sufit. Chociaż... nie. Nie był do końca biały. Był kremowy. Albo tak się po prostu zdawało z powodu wpadającego do środka zachodzącego słońca. Słońce. Jak dawno go nie widziała. W tamtym momencie wydawało się najpiękniejszą rzeczą w całym wszchświecie. Nic nie mogło być piękniejsze od niego. O jak chciałaby dotknąć go ręką... albo chociaż wyciągnąć w jego stronę dłoń...
Ale Niemoc nie pozwalała. Była jak jakiś ciężki głaz przywiązany do każdego fragmentu jej ciała. Nie pozwalała nawet ruszyć palcem. Nie zmieniała jednak faktu, że miejsce, w którym się znalazła było jakby rajem. Wygodnie, jasno... tylko ta cisza była taka sama, jak tam. Dlatego, nie była zbyt przyjemna. Nic jej nie zakłucało, nawet przelatujące owady (których tam nie było).
Toteż ulgą dla uszu był szmer rozsuwanych drzwi. Zakłucił tą uciążliwą ciszę, pomógł uwolnić się od męczących myśli. Po szmerze były odgłosy kroków, zbliżające się z każdą sekundą, które stały się jedną z ładniejszych melodii dla uszu. Melodią, która odpędzała ciszę.
A zaraz po niej, lekkie chrząkniecie, zwracające uwagę. Odwróciła głowę w stronę źródła i zobaczyła. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Bo to nie był sen. Naprawdę ten cały koszmar się już skończył. Naprawdę znalazła się u swoich.
- Jak się czujesz? - dobiegł ją jego głos. Wcześniej drażnił, teraz wręcz przeciwnie, był najpiękniejszy na świecie.
- W miarę dobrze... tylko nie mogę się ruszyć - odpowiedziała. - Ile mnie nie było?
- Prawie dwa tygodnie.
- Naprawdę? Zdawało mi się, że to była wieczność...
W tym momencie ze zdziwieniem zaobserwowała zmianę wyrazu jego twarzy. Szybko jednak zrozumiała o co chodzi. Jej zachowanie musiało mu się wydać nienormalne. W końcu w normalnych warunkach już dawno miałby guza na głowie.
- Nie mów, że aż tak bardzo się zmieniłam - powiedziała ze śmiechem.
- Stałaś się jakaś inna.
- Czasami ludzie się zmieniają... ale nie martw się. To, że cię jeszcze nie walnęłam jest spowodowane tym, że nie mogę się ruszyć. Aż tak bezpieczny jak wyzdrowieję nie będziesz mógł się czuć.
- A szkoda... - biedaczyna chwilę wcześniej był nawet gotów pomyśleć, że to, że go nie wyzwała od pedofili (nawet nie miała okazji, bo się do niej nie zalecał) było znakomitą oznaką tego, że będą parą.
_________________________________________________________________________________
Ten rozdzialik jest przedostatnią częścią opowiadania (no chyba, że ktokolwiek chce, żeby to kontynuowała, no to będą dalsze części, jak nie, to zaczne pisać inne). Mam nadzieję, że się podobało.
Jeszcze nie można było do niej wejść. W tej chwili spała i nie można było jej przeszkadzać. Zresztą Lee nie miałby serca na razie jej zawracać głowy. Nie wiedział, jak zareaguje, kiedy go zobaczy. Może znowu go wyzwie, tak jak często to robiła przed tamtą feralną misją? Albo się na niego rzuci? Albo zrobi coś innego, bo jego widok przypomni jej to, co przeszła? Nic nie było wiadomo.
Brewka lekko odsunął drzwi od sali, w której leżała. Popatrzył na nią przez szparę. W tamtej chwili, wyglądała uroczo, utkwiona w błogim śnie. Jak nieświadome niczego dziecko. Jej widok wzruszyłby niejednego. Mimo, że wyglądała prawie jak mumia. Cała w bandarzach, jedynie twarz i palce wolne od białej tkaniny (i włosy, ale to szczegół). Bardzo ładnie się jednak w nich kamuflowały, bo skóra dziewczyny była bardzo blada. Prawie taka, jak u martwej osoby.
W tym momencie o swoim istnieniu przypomniał głód. Głośniej, niż przedtem, bradziej skręcając kiszki Lee. Trzeba było coś zjeść. Brewka sprintem pobiegł do Ichiraku Ramen. Na miejscu znajdował się juz Naruto (no kto by się spodziewał...). Zajadał piątą miskę ramenu. Wspaniałego, przepysznego, przepięknie pachnącego, aromatycznego ramenu. Aż ślinka na sam widok ciekła. Lee usiadł koło blondyna.
- Ohayo, Naruto-kun.
- Ohayo, Brewka - słowa te wypowiedziane były nie wyraźnie z powodu makaronu w ustach. - Dopiero teraz wróciłeś z treningu?
- W zasadzie to nie. Nawet go nie skończyłem.
- Ty i nie kończenie treningu?! - Naruto aż przerwał jedzenie. - Nie jesteś aby chory? A może coś ci się stało?
- Nie, nie, nic z tych rzeczy - spróbował uspokoić go Lee. - Po prostu...
- To ktoś cie napadł? Może On wrócił?! - przerwał mu blondyn.
- Nie... - ponownie spróbował wytłumaczyć mu Brewka - po prostu w trakcie treningu znalazłem...
- Trupa?! Zabłakanego, bezdomnego kotka? Zakopany w dziurze ramen?
- Nie, pod drzewem leżała...
- Leżała? Kto leżał?
- Pozwól mi dokończyć. Bo tam była...
- Kto? Kto?
- Tam była Ikari - to zdanie Lee powiedział na jednym wydechu, żeby Naruto nie zdążył mu przerwać.
- Co?! - blondyna zamurowało. - Jak to?
- No po prostu, tam była.
- No ale jak? Po prostu leżała i się obijała, jakby nigdy nic?!
- Nie... - i tu Lee rozpoczął mozolne tłumaczenie całej sytuacji Naruto.
_________________________________________________________________________________
Biel. Biały sufit. Chociaż... nie. Nie był do końca biały. Był kremowy. Albo tak się po prostu zdawało z powodu wpadającego do środka zachodzącego słońca. Słońce. Jak dawno go nie widziała. W tamtym momencie wydawało się najpiękniejszą rzeczą w całym wszchświecie. Nic nie mogło być piękniejsze od niego. O jak chciałaby dotknąć go ręką... albo chociaż wyciągnąć w jego stronę dłoń...
Ale Niemoc nie pozwalała. Była jak jakiś ciężki głaz przywiązany do każdego fragmentu jej ciała. Nie pozwalała nawet ruszyć palcem. Nie zmieniała jednak faktu, że miejsce, w którym się znalazła było jakby rajem. Wygodnie, jasno... tylko ta cisza była taka sama, jak tam. Dlatego, nie była zbyt przyjemna. Nic jej nie zakłucało, nawet przelatujące owady (których tam nie było).
Toteż ulgą dla uszu był szmer rozsuwanych drzwi. Zakłucił tą uciążliwą ciszę, pomógł uwolnić się od męczących myśli. Po szmerze były odgłosy kroków, zbliżające się z każdą sekundą, które stały się jedną z ładniejszych melodii dla uszu. Melodią, która odpędzała ciszę.
A zaraz po niej, lekkie chrząkniecie, zwracające uwagę. Odwróciła głowę w stronę źródła i zobaczyła. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Bo to nie był sen. Naprawdę ten cały koszmar się już skończył. Naprawdę znalazła się u swoich.
- Jak się czujesz? - dobiegł ją jego głos. Wcześniej drażnił, teraz wręcz przeciwnie, był najpiękniejszy na świecie.
- W miarę dobrze... tylko nie mogę się ruszyć - odpowiedziała. - Ile mnie nie było?
- Prawie dwa tygodnie.
- Naprawdę? Zdawało mi się, że to była wieczność...
W tym momencie ze zdziwieniem zaobserwowała zmianę wyrazu jego twarzy. Szybko jednak zrozumiała o co chodzi. Jej zachowanie musiało mu się wydać nienormalne. W końcu w normalnych warunkach już dawno miałby guza na głowie.
- Nie mów, że aż tak bardzo się zmieniłam - powiedziała ze śmiechem.
- Stałaś się jakaś inna.
- Czasami ludzie się zmieniają... ale nie martw się. To, że cię jeszcze nie walnęłam jest spowodowane tym, że nie mogę się ruszyć. Aż tak bezpieczny jak wyzdrowieję nie będziesz mógł się czuć.
- A szkoda... - biedaczyna chwilę wcześniej był nawet gotów pomyśleć, że to, że go nie wyzwała od pedofili (nawet nie miała okazji, bo się do niej nie zalecał) było znakomitą oznaką tego, że będą parą.
_________________________________________________________________________________
Ten rozdzialik jest przedostatnią częścią opowiadania (no chyba, że ktokolwiek chce, żeby to kontynuowała, no to będą dalsze części, jak nie, to zaczne pisać inne). Mam nadzieję, że się podobało.
poniedziałek, 3 listopada 2014
I 15. Pewnego ranka...
Lee obudził się wcześnie rano. Po raz jedenasty z rzędu dręczony koszmarami. A raczej koszmarem. Zawsze tym samym. Mimo to, że ciągle śniło mu się to samo, zawsze go to przejmowało do głębi. Każdej nocy, stawała przed nim straszna wizja: atak na Sunę, spowodowany przez tego Kogoś. Mnóstwo ożywieńców z tamtej wioski, a na ich czele Ikari. Rozpętuje się walka, zawsze o takim samym przebiegu, gdzie koniec końców dociera do starcia jego i jej. Ale nigdy nie dociera do końca.
Tak było i tym razem. Zlany potem chłopak wstał z łóżka i nawet nie robiąc sobie śniadania, wyszedł z domu. Zawsze tak robił, od kiedy zaczęło mu się to śnić. Następnie szedł trenować poza bramą Konohy, dopuki głód stawał się nie do zniesienia. No ale przynajmniej, przestawał się przejmować tym koszmarem.
No i w tym momencie, tego dnia, coś się zmieniło. W czasie treningu, mimo bezwietrznej pogody i wypłoszenia przez waleczne okrzyki Lee wszystkich zwierząt, pobliskie krzaki gwałtownie się poruszyły. Zaintrygowany chłopak podszedł do nich. Nie było w nich nic podejrzanego. Jedynie za nimi rozciągał się krwawy ślad, prowadzący do pobliskiego drzewa. Brewka poszedł za nim.
Kiedy zobaczył, czyj ślad to był, po plecach przejechały mu ciarki. Tuż pod drzewem, leżała Ikari. Cała poraniona, z mnóstwem ran ciętych, prawie nieprzytomna. Jej ubranie było całe w strzępach (aktualnie nie miała prawie nic na sobie). Oczy miała wpół otwarte. Widząc Lee, dziewczyna lekko się zarumieniła.
- Przepraszam... - szepnęła ledwo słyszalnie. Jej oczy z jej gasnących oczu, poleciała łza. Zostało jej niewiele życia.
_________________________________________________________________________________
Napięcie. Ostre kłucie w podbrzuszu. Nerwy. Nikogo, kto mógłby uspokoić lub pocieszyć. I tak już piąta godzina. Głód wiercił niemiłosiernie dziurę w brzuchu. Ale i tak nic nie można przełknąć. Wokół pustka. Mimo świecącego na zewnątrz, pogodnego słońca, ostre napięcie, nie pozwalające się nim cieszyć. Siedzenie, jakby nabite gwoździami, ale brak sił, żeby wstać. Nawet najlżejsze skrzypnięcie drzwi może doprowadzić do zawału, bo od tego, kto, z jakimi wiadomościami zza nich wyjdzie zależy wszystko. W przyłyku ogień, ale woda go nie ugasi. Korytarzem powiewa chłodne powietrze. Nie koi nerwów, zaostrza je, jeszcze bardziej drażni. W zasadzie wszystko je drażni. Cisza i hałas. Światło i mrok. Wszędzie źle, wszędzie niedobrze. Czuje się bliską obecność śmierci, czy to koniec? Porażka?
Czas płynie strasznie wolno, minuty, wydają sie być godzinami, a te minione pięć godzin, to jakby pięć dni. A może tylko wydaje się, że to pięć godzin? Może to już wieczność? Może wiadomość nigdy nie przyjdzie?
W końcu, drzwi się otwierają, wychodzą zmęczeni medycy. Ich wyrazy twarzy nie mówią, czy się udało, czy nie. Panuje milczenie, więc naprawdopodobniej stało się to najgorsze. Wszystko, co dało się czuć do tej pory było niczym w porównianiu z tym, co czuć w tej chwili. Pojawia wrażenie, że jeszcze chwila, a zwariuje się z tego wszystkiego.
Nareszcie wychodzi ostatni z nich, który prowadził cały zabieg. Ostatnia chwila napięcia i... to bedzie koniec. Ale koniec czego?
_________________________________________________________________________________
Tak, jak obiecałam, nowa nocia XD Mam nadzieję, że wyszła mi lepiej od poprzedniej :)
Tak było i tym razem. Zlany potem chłopak wstał z łóżka i nawet nie robiąc sobie śniadania, wyszedł z domu. Zawsze tak robił, od kiedy zaczęło mu się to śnić. Następnie szedł trenować poza bramą Konohy, dopuki głód stawał się nie do zniesienia. No ale przynajmniej, przestawał się przejmować tym koszmarem.
No i w tym momencie, tego dnia, coś się zmieniło. W czasie treningu, mimo bezwietrznej pogody i wypłoszenia przez waleczne okrzyki Lee wszystkich zwierząt, pobliskie krzaki gwałtownie się poruszyły. Zaintrygowany chłopak podszedł do nich. Nie było w nich nic podejrzanego. Jedynie za nimi rozciągał się krwawy ślad, prowadzący do pobliskiego drzewa. Brewka poszedł za nim.
Kiedy zobaczył, czyj ślad to był, po plecach przejechały mu ciarki. Tuż pod drzewem, leżała Ikari. Cała poraniona, z mnóstwem ran ciętych, prawie nieprzytomna. Jej ubranie było całe w strzępach (aktualnie nie miała prawie nic na sobie). Oczy miała wpół otwarte. Widząc Lee, dziewczyna lekko się zarumieniła.
- Przepraszam... - szepnęła ledwo słyszalnie. Jej oczy z jej gasnących oczu, poleciała łza. Zostało jej niewiele życia.
_________________________________________________________________________________
Napięcie. Ostre kłucie w podbrzuszu. Nerwy. Nikogo, kto mógłby uspokoić lub pocieszyć. I tak już piąta godzina. Głód wiercił niemiłosiernie dziurę w brzuchu. Ale i tak nic nie można przełknąć. Wokół pustka. Mimo świecącego na zewnątrz, pogodnego słońca, ostre napięcie, nie pozwalające się nim cieszyć. Siedzenie, jakby nabite gwoździami, ale brak sił, żeby wstać. Nawet najlżejsze skrzypnięcie drzwi może doprowadzić do zawału, bo od tego, kto, z jakimi wiadomościami zza nich wyjdzie zależy wszystko. W przyłyku ogień, ale woda go nie ugasi. Korytarzem powiewa chłodne powietrze. Nie koi nerwów, zaostrza je, jeszcze bardziej drażni. W zasadzie wszystko je drażni. Cisza i hałas. Światło i mrok. Wszędzie źle, wszędzie niedobrze. Czuje się bliską obecność śmierci, czy to koniec? Porażka?
Czas płynie strasznie wolno, minuty, wydają sie być godzinami, a te minione pięć godzin, to jakby pięć dni. A może tylko wydaje się, że to pięć godzin? Może to już wieczność? Może wiadomość nigdy nie przyjdzie?
W końcu, drzwi się otwierają, wychodzą zmęczeni medycy. Ich wyrazy twarzy nie mówią, czy się udało, czy nie. Panuje milczenie, więc naprawdopodobniej stało się to najgorsze. Wszystko, co dało się czuć do tej pory było niczym w porównianiu z tym, co czuć w tej chwili. Pojawia wrażenie, że jeszcze chwila, a zwariuje się z tego wszystkiego.
Nareszcie wychodzi ostatni z nich, który prowadził cały zabieg. Ostatnia chwila napięcia i... to bedzie koniec. Ale koniec czego?
_________________________________________________________________________________
Tak, jak obiecałam, nowa nocia XD Mam nadzieję, że wyszła mi lepiej od poprzedniej :)
I 14. Ona
- Jak to?! – Informacja Sakury, wprawiła Lee w osłupienie. Kakashi i nastoletnia córka?! Jak to w ogóle możliwe?
- To dość dziwnie brzmi, ale tak jest prawda – potwierdził Kiba.
– On sam to potwierdził.
- Zresztą opowiedział też o pożarze, przez który ona został
uznana za zmarłą – dodał Shikamaru. – W zasadzie to aż dziw, że przeżyła.
- To może to jest jakaś pomyłka? – zapytał Lee. – Może to
tak naprawdę nie ona?
- Co do tego nie ma jednak wątpliwości – zgasił go Asuma. –
Widziałeś znak na jej ręce, prawda?
Lee przytaknął głową. Przypomniał sobie jak często wpatrywała się w tą rękę, która go posiadała.
- To pieczęć dziesięciu znaków, do której pieczęcie ręczne zawarte były tylko w tym jednym zwoju, który spłonął właśnie w tamtym pożarze - powiedziała Hinata. - To na pewno ona.
- Pieczęć? - zapytał chłopak.
- Tak - zabrał głos Sasuke. - Pamiętasz Czwartą Wojnę Shinobi, prawda? Kiedy Madara aktywował nieskończone tsukuyomi i pojawiła się Kaguya, musieliśmy w czwórkę z nią walczyć.
- W piątkę, zapomniałeś o Obito. - opomniał go surowo Naruto.
- No dobra, w piątkę - przyznał członek klanu Uchiha. - Wiec, mam nadzieję, że pamiętasz, że jak zakończyliśmy nieskończone tsukuyomi (tego raczej nie pamietasz), mówiliśmy, że powinniśmy się mieć na baczności, bo Kaguya w trakcie walki nagle zniknęła. Koniec końców doszliśmy do wniosku, że ją jakoś zapieczętowaliśmy, prawda?
- No tak - potwierdził Lee.
- Dowiedzieliśmy się, że ta pieczęć dziesięciu znaków może zapieczętować dziesięcioogoniastego w specjalnych okolicznościach. Niesie ogromne ryzyko dla osoby, która ją wykona, ale może w razie potrzeby zapieczętować też jego jinchuuriki - dodała Hinata.
- Jakie to ryzyko?
- Jeśli osoba, która to wykona ma zbyt mało chakry, żeby ją podtrzymać (a trzeba przyznać, że wymaga sporych ilości), umiera. - odpowiedziała Sakura.
Lee chwilę pomyślał. To wszystko oznaczałoby, że... no w zasadzie to by nawet pasowało: ta pieczęć, byakugan podczas walki, ta dziwna zmiana jej wyglądu po jego śmierci... może nawet to miało związek z jej nagłym powrotem do żywych...
W tym momencie z sali wyszła większość obecnych (w zasadzie wszyscy).
- Trzymaj za nas kciuki! Idziemy się trenować! - rzucił na odchodnym Naruto.
- W końcu niedługo może rozpętać się wojna... - dodał Shikamaru.
- Jak to? - zapytał Lee.
- Ten ktoś obiecał, że nie zaatakuje naszej wioski, ale o innych nie wspominał. Możliwe, że zaatakuje jakaś, a wtedy i tak będziemy musieli dołączyć. A nie budzi wątpliwości to, że jeśli ruszy na wojnę, nie zawacha się wykorzystać Ikari.
_________________________________________________________________________________
Gomene za super krótką notkę :'( obiecuję, że dzisiaj dodam jeszcze kolejną (ok godziny 20:30) I za kiczowatość :'( Ale to będzie już ostatnia taka notka, obiecuję!
- No tak - potwierdził Lee.
- Dowiedzieliśmy się, że ta pieczęć dziesięciu znaków może zapieczętować dziesięcioogoniastego w specjalnych okolicznościach. Niesie ogromne ryzyko dla osoby, która ją wykona, ale może w razie potrzeby zapieczętować też jego jinchuuriki - dodała Hinata.
- Jakie to ryzyko?
- Jeśli osoba, która to wykona ma zbyt mało chakry, żeby ją podtrzymać (a trzeba przyznać, że wymaga sporych ilości), umiera. - odpowiedziała Sakura.
Lee chwilę pomyślał. To wszystko oznaczałoby, że... no w zasadzie to by nawet pasowało: ta pieczęć, byakugan podczas walki, ta dziwna zmiana jej wyglądu po jego śmierci... może nawet to miało związek z jej nagłym powrotem do żywych...
W tym momencie z sali wyszła większość obecnych (w zasadzie wszyscy).
- Trzymaj za nas kciuki! Idziemy się trenować! - rzucił na odchodnym Naruto.
- W końcu niedługo może rozpętać się wojna... - dodał Shikamaru.
- Jak to? - zapytał Lee.
- Ten ktoś obiecał, że nie zaatakuje naszej wioski, ale o innych nie wspominał. Możliwe, że zaatakuje jakaś, a wtedy i tak będziemy musieli dołączyć. A nie budzi wątpliwości to, że jeśli ruszy na wojnę, nie zawacha się wykorzystać Ikari.
_________________________________________________________________________________
Gomene za super krótką notkę :'( obiecuję, że dzisiaj dodam jeszcze kolejną (ok godziny 20:30) I za kiczowatość :'( Ale to będzie już ostatnia taka notka, obiecuję!
poniedziałek, 27 października 2014
I 13. Powoli wszystko staje się jasne
Lee już nic nie rozumiał. Gdyby to wszystko było prawdą, już by nie żył. I reszta obecnych też (bo jak on, to też ci, którzy są przy nim). Co do Neji'ego i Asumy by się to zgadzało. No, ale przecież po co martwym szpital? Coś było to nie tak.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał, jakby sam siebie. Aż się zdziwił, kiedy otrzymał odpowiedź.
- Ta walka naprawdę miała miejsce - zaczął Neji. - I od razu uprzedzę twoje pytanie: nie jesteśmy martwi.
- To jak...?
- Odpowiedzią jest technika ożywienia tamtego mężczyzny - odpowiedział Shikamaru. - Przywracała w pełni do życia, ale sprawiała, że ożywiona osoba była pod kontrolą tego, kto nią sterował. Zresztą chyba się zdążyłeś o tym przekonać.
W tamtej chwili Lee przypomniał sobie chwilę, kiedy nagle znalazł się po przeciwnej stronie walczących. Jak tak teraz o tym myślał, to faktycznie, był kontrolowany przez tego kogoś. Tylko czemu tak nie jest teraz?
- W każdej chwili mógł dobrowolnie uwolnić dowolnego ożywieńca spod swojego władania - kontynuował tymczasem Shikamaru. - Choć była też inna opcja - technika przestałaby działać, a raczej ożywieńcy wyszliby spod kontroli, kiedy ten zostałby zabity. W naszym przypadku wykorzystano pierwszą z nich.
- Czyli on tak dobrowolnie? Jakim cudem? Myślałem, że on chciał zniszczyć Konohę?
- Bo to aż tak dobrowolnie... - zaczął Shikamaru, jednak przerwał mu odgłos otwieranych drzwi. Z sali wyszedł Kakashi. Lee pomyślał, że pewnie otrzymał przed chwilą jakąś misję i dlatego tymczasowo opuścił grupę. - ... nie było. - dokończył w tym czasie członek klanu Nara.
- Więc czemu?
Na sali zapadła niezręczna cisza. Stojący obok Shikamaru Asuma otworzył drzwi od pomieszczania, rozglądnął się po korytarzu, a następnie zamknął je i kiwnął głową członkowi klanu Nara, pozwalając na odpowiedź. Najwyraźniej był gdzieś ktoś, kto nie powinien tego usłyszeć.
- Ikari. - z ust czarnowłosego padło jedno słowo. Na początku Lee nie wiedział, jaki ona miała związek z utratą kontroli nad nimi przez tamtego mężczyznę. Pomijając to, że niewiele w ogóle o niej wiedział, nie miał pojęcia, jak zachowała się po tym, jak umarł, osłaniając ją przed kunai'ami z wybuchowymi notkami. Pamiętał tylko jak przez mgłę, jak, kiedy był pod kontrolą tego kogoś, ona nagle przestała atakować, a jej twarz z czerwonej stała się blada. Jakby z oddali słyszał wtedy przeplatający się jej głos z głosem tamtego. Następnie rozległ się okrzyk protestu, a jego samego ogarnęła ciemność. To musiało się stać wtedy. Ale czemu? Co takiego ona zrobiła, żeby tak się stało? I czemu jej teraz tutaj nie ma? No i w końcu: przecież był jej pogrzeb, więc czemu ona wtedy żyła?
Ostatnie trzy pytania Lee zadał sobie na głos. Natychmiast otrzymał też odpowiedź.
- Ponieważ on wiedział, że nie zdoła zniszczyć Konohy, zapragnął się zemścić. Dlatego użył szantarzu, żeby ją zmusić do zawarcia umowy. Po prostu potrzebował przedmiotu, a raczej osoby do wyżycia się. Wybrał Ikari. A ona musiała się zgodzić. Inaczej, może i wioska nie zostałaby zniszczona, a on nie osiągnąłby celu, ale ofiar byłoby znacznie więcej. Zwłaszcza takich, z których stanem psychicznym nie byłoby najlepiej. Oddała się pod jego władanie, pod warunkiem, że nie zaatakuje nikogo więcej z Konohy i odda wolność ożywieńcom. Dlatego też, jesteś tu ty, jestem tu ja, są też tutaj Asuma-sensei i Neji. - powiedział Shikamaru
- I dlatego akurat w tej chwili nie ma tu Kakashi'ego-sensei - dodał Naruto.
- A co ma z tym wszystkim wspólnego?
- Odpowiedź jest prosta - zabrała głos Sakura - Ikari jest, lub była, bo nie wiemy czy jeszcze żyje, jego córką.
Tej odpowiedzi Lee się spodziewał chyba najmniej.
_________________________________________________________________________________
I znowu zaczynam od przeprosin :'( Tym razem za zbyt krótką notkę + zbytnią kiczowatość + przegadanie jej całej + urwanie tego w połowie. W skrócie... nie powinnam tej notki w ogóle umieszczać... ale może tylko ja tak sądzę po ostatnich porażkach w szkole... ocenę zostawię wam. Czekam na komentarze :) I jakby można było prosić, to o jakieś porady na przyszłość :)
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał, jakby sam siebie. Aż się zdziwił, kiedy otrzymał odpowiedź.
- Ta walka naprawdę miała miejsce - zaczął Neji. - I od razu uprzedzę twoje pytanie: nie jesteśmy martwi.
- To jak...?
- Odpowiedzią jest technika ożywienia tamtego mężczyzny - odpowiedział Shikamaru. - Przywracała w pełni do życia, ale sprawiała, że ożywiona osoba była pod kontrolą tego, kto nią sterował. Zresztą chyba się zdążyłeś o tym przekonać.
W tamtej chwili Lee przypomniał sobie chwilę, kiedy nagle znalazł się po przeciwnej stronie walczących. Jak tak teraz o tym myślał, to faktycznie, był kontrolowany przez tego kogoś. Tylko czemu tak nie jest teraz?
- W każdej chwili mógł dobrowolnie uwolnić dowolnego ożywieńca spod swojego władania - kontynuował tymczasem Shikamaru. - Choć była też inna opcja - technika przestałaby działać, a raczej ożywieńcy wyszliby spod kontroli, kiedy ten zostałby zabity. W naszym przypadku wykorzystano pierwszą z nich.
- Czyli on tak dobrowolnie? Jakim cudem? Myślałem, że on chciał zniszczyć Konohę?
- Bo to aż tak dobrowolnie... - zaczął Shikamaru, jednak przerwał mu odgłos otwieranych drzwi. Z sali wyszedł Kakashi. Lee pomyślał, że pewnie otrzymał przed chwilą jakąś misję i dlatego tymczasowo opuścił grupę. - ... nie było. - dokończył w tym czasie członek klanu Nara.
- Więc czemu?
Na sali zapadła niezręczna cisza. Stojący obok Shikamaru Asuma otworzył drzwi od pomieszczania, rozglądnął się po korytarzu, a następnie zamknął je i kiwnął głową członkowi klanu Nara, pozwalając na odpowiedź. Najwyraźniej był gdzieś ktoś, kto nie powinien tego usłyszeć.
- Ikari. - z ust czarnowłosego padło jedno słowo. Na początku Lee nie wiedział, jaki ona miała związek z utratą kontroli nad nimi przez tamtego mężczyznę. Pomijając to, że niewiele w ogóle o niej wiedział, nie miał pojęcia, jak zachowała się po tym, jak umarł, osłaniając ją przed kunai'ami z wybuchowymi notkami. Pamiętał tylko jak przez mgłę, jak, kiedy był pod kontrolą tego kogoś, ona nagle przestała atakować, a jej twarz z czerwonej stała się blada. Jakby z oddali słyszał wtedy przeplatający się jej głos z głosem tamtego. Następnie rozległ się okrzyk protestu, a jego samego ogarnęła ciemność. To musiało się stać wtedy. Ale czemu? Co takiego ona zrobiła, żeby tak się stało? I czemu jej teraz tutaj nie ma? No i w końcu: przecież był jej pogrzeb, więc czemu ona wtedy żyła?
Ostatnie trzy pytania Lee zadał sobie na głos. Natychmiast otrzymał też odpowiedź.
- Ponieważ on wiedział, że nie zdoła zniszczyć Konohy, zapragnął się zemścić. Dlatego użył szantarzu, żeby ją zmusić do zawarcia umowy. Po prostu potrzebował przedmiotu, a raczej osoby do wyżycia się. Wybrał Ikari. A ona musiała się zgodzić. Inaczej, może i wioska nie zostałaby zniszczona, a on nie osiągnąłby celu, ale ofiar byłoby znacznie więcej. Zwłaszcza takich, z których stanem psychicznym nie byłoby najlepiej. Oddała się pod jego władanie, pod warunkiem, że nie zaatakuje nikogo więcej z Konohy i odda wolność ożywieńcom. Dlatego też, jesteś tu ty, jestem tu ja, są też tutaj Asuma-sensei i Neji. - powiedział Shikamaru
- I dlatego akurat w tej chwili nie ma tu Kakashi'ego-sensei - dodał Naruto.
- A co ma z tym wszystkim wspólnego?
- Odpowiedź jest prosta - zabrała głos Sakura - Ikari jest, lub była, bo nie wiemy czy jeszcze żyje, jego córką.
Tej odpowiedzi Lee się spodziewał chyba najmniej.
_________________________________________________________________________________
I znowu zaczynam od przeprosin :'( Tym razem za zbyt krótką notkę + zbytnią kiczowatość + przegadanie jej całej + urwanie tego w połowie. W skrócie... nie powinnam tej notki w ogóle umieszczać... ale może tylko ja tak sądzę po ostatnich porażkach w szkole... ocenę zostawię wam. Czekam na komentarze :) I jakby można było prosić, to o jakieś porady na przyszłość :)
poniedziałek, 20 października 2014
I 12. To nie był sen, Lee.
Promienie słońca wpadały przez okno wprost na śpiącego Lee. Ten powoli otworzył oczy. Na razie nie do końca do niego docierało, gdzie się znajduje i czemu obudził się w samo południe (w końcu zawsze wstawał bardzo wcześnie rano). No i czemu wokół niego jest tyle ludzi.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w swoim domu, tylko w szpitalu. Wokół niego skupiło się około piętnastu osób (jak oni się tam mieścili?), z czego część powinna nie żyć. Na przykład Neji. Więc dlaczego tutaj się znajdował? Reszta obecnych była (oprócz Asumy, no i wątpliwości były z Shikamaru) żywa, kiedy ostatnio ich widział. Ale coś mogło się zmienić. No, ale gdyby nie żyli, to nie byłoby szpitala. Czyli musieli żyć. Tylko, że obecność Neji'ego i Asumy temu zaprzeczała.
Zresztą... ten sen o ataku na Konohę był co najmniej dziwny. Wszystko było tam takie realistyczne. Nawet czuł związany z tym wszystkim ból. I jeszcze ten moment, kiedy "umarł"... przecież powinien się po tym obudzić, ale tak się nie stało. Po tym śnie nadszedł następny, jeszcze dziwniejszy. Ze znalazł się po drugiej stronie walczących. Nie mógł sam nic zrobić. To ktoś nim sterował. I ten ostatni sen (to już po nim się obudził) był dużo krótszy od tego pierwszego i w zasadzie, nie skończył sie niczym gwałtownym. Po prostu się urwał.
Lee popatrzył kolejny raz na obecnych. Gai uśmiechał się ciągle, od kiedy chłopak się obudził, zresztą stał też najbliżej. Zaraz za nim stał Naruto z Hinatą, Sakurą, Tenten, Neji'm (co raczej nie było normalne, zwłaszcza, że ten już nie żył od dobrych trzech lat), Kibą (dziwnie naburmuszonym) i Sasuke (po którym widać było, że wolałby być w tej chwili gdzie indziej). Za nimi (i tu znowu niespodzianka) Asuma (!), Shikamaru i banda świeżo upieczonych chuninów (Konohamaru i jego ekipa). Na końcu sali stał pochmurny Kakashi, zajmujący się bardziej swoimi myślami, niż tym, co się działo w pomieszczeniu.
W tym momencie, Lee nie wiedział co zrobić, o co najpierw zapytać. Bo nie wiedział wielu rzeczy. Co tu robią Neji i Asuma, czemu jest w szpitalu, dlaczego zebrało się tu tak wiele osób... Nic nie było jasne. Łatwiej byłoby powiedzieć co wiedział, niż tego, co nie. No, ale od czegoś trzeba było zacząć.
- Czemu jestem w szpitalu? - zapytał, powodując natychmiastowe zwrócenie uwagi na niego osób, które dotąd były zajęte rozmową (Naruto, Sakura, choć w ich przypadku była to kłótnia), zagłebionych w myślach (Kakashi) i obrażonych (Kiba). Zapadła niezręczna cisza. Kiedy uznano, że minął odpowiedni czas od zadania pytania, zamiast na nie odpowiedzieć, zaczęto się pytać o jego samopoczucie. Lee musiał odpowiadać po kilka razy i wielkokrotnie upewniać ich, że na pewno dobrze się czuje.
No, ale musiał nastąpić moment, w którym pytania się skończyły. Chłopak poczuł, że to odpowiedni moment, żeby zadać inne pytanie (gdyby ponowił poprzednie pytanie, znowu by mu nie odpowiedzieli) :
- Dlaczego... (w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że pytanie kogoś o to, czy nie powinien nieżyć jest trochę nie na miejscu) dlaczego... (chwila zastanowienia się o co w takim razie zapytać) dlaczego Kiba jest w złym humorze (bardziej się postarać chyba nie mógł)? - O dziwo to pytanie było najbardziej adekwatne, jeśli chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, dlaczego tu jest.
- Po prostu jest zazdrosny - odpowiedział Naruto. Pytanie, które przed chwilą padło nie było jednym z tych, na które zabroniono mu odpowiadać.
- A czemu?
- Bo to nie, za... Ał! - ostatni okrzyk blondyna by spowodowany silnym ciosem w głowę od Sakury. To skłoniło go do zmienienia odpowiedzi: - Bo Akamaru jest chory.
- To wszystko wyjaśnia - zadowolił się Lee. Nawet nie zastanowiło go, co wcześniej chciał powiedzieć Naruto. Natomiast miał przemożną potrzebę podzielenia się swoim snem z innymi. Stąd też, po chwili ciszy, powiedział: - Chcecie wiedzieć co mi się śniło? - Oczywiście nie oczekiwał na to odpowiedzi, tylko od razu zaczął opowiadać: - Że Konoha została zaatakowana przez ożywieńców! - Po tym zdaniu miał nadzieję, że wywoła nim jakies zainteresowanie. Bardzo się zdziwił, kiedy usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
- To nie był sen, Lee. To się naprawdę stało.
_________________________________________________________________________________
Gomene za to, że trochę późno sobie przypomniałam o dodaniu nowej notki. I przepraszam za to, że jest troszkę przegadana... Gomene :'(
Lee popatrzył kolejny raz na obecnych. Gai uśmiechał się ciągle, od kiedy chłopak się obudził, zresztą stał też najbliżej. Zaraz za nim stał Naruto z Hinatą, Sakurą, Tenten, Neji'm (co raczej nie było normalne, zwłaszcza, że ten już nie żył od dobrych trzech lat), Kibą (dziwnie naburmuszonym) i Sasuke (po którym widać było, że wolałby być w tej chwili gdzie indziej). Za nimi (i tu znowu niespodzianka) Asuma (!), Shikamaru i banda świeżo upieczonych chuninów (Konohamaru i jego ekipa). Na końcu sali stał pochmurny Kakashi, zajmujący się bardziej swoimi myślami, niż tym, co się działo w pomieszczeniu.
W tym momencie, Lee nie wiedział co zrobić, o co najpierw zapytać. Bo nie wiedział wielu rzeczy. Co tu robią Neji i Asuma, czemu jest w szpitalu, dlaczego zebrało się tu tak wiele osób... Nic nie było jasne. Łatwiej byłoby powiedzieć co wiedział, niż tego, co nie. No, ale od czegoś trzeba było zacząć.
- Czemu jestem w szpitalu? - zapytał, powodując natychmiastowe zwrócenie uwagi na niego osób, które dotąd były zajęte rozmową (Naruto, Sakura, choć w ich przypadku była to kłótnia), zagłebionych w myślach (Kakashi) i obrażonych (Kiba). Zapadła niezręczna cisza. Kiedy uznano, że minął odpowiedni czas od zadania pytania, zamiast na nie odpowiedzieć, zaczęto się pytać o jego samopoczucie. Lee musiał odpowiadać po kilka razy i wielkokrotnie upewniać ich, że na pewno dobrze się czuje.
No, ale musiał nastąpić moment, w którym pytania się skończyły. Chłopak poczuł, że to odpowiedni moment, żeby zadać inne pytanie (gdyby ponowił poprzednie pytanie, znowu by mu nie odpowiedzieli) :
- Dlaczego... (w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że pytanie kogoś o to, czy nie powinien nieżyć jest trochę nie na miejscu) dlaczego... (chwila zastanowienia się o co w takim razie zapytać) dlaczego Kiba jest w złym humorze (bardziej się postarać chyba nie mógł)? - O dziwo to pytanie było najbardziej adekwatne, jeśli chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, dlaczego tu jest.
- Po prostu jest zazdrosny - odpowiedział Naruto. Pytanie, które przed chwilą padło nie było jednym z tych, na które zabroniono mu odpowiadać.
- A czemu?
- Bo to nie, za... Ał! - ostatni okrzyk blondyna by spowodowany silnym ciosem w głowę od Sakury. To skłoniło go do zmienienia odpowiedzi: - Bo Akamaru jest chory.
- To wszystko wyjaśnia - zadowolił się Lee. Nawet nie zastanowiło go, co wcześniej chciał powiedzieć Naruto. Natomiast miał przemożną potrzebę podzielenia się swoim snem z innymi. Stąd też, po chwili ciszy, powiedział: - Chcecie wiedzieć co mi się śniło? - Oczywiście nie oczekiwał na to odpowiedzi, tylko od razu zaczął opowiadać: - Że Konoha została zaatakowana przez ożywieńców! - Po tym zdaniu miał nadzieję, że wywoła nim jakies zainteresowanie. Bardzo się zdziwił, kiedy usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
- To nie był sen, Lee. To się naprawdę stało.
_________________________________________________________________________________
Gomene za to, że trochę późno sobie przypomniałam o dodaniu nowej notki. I przepraszam za to, że jest troszkę przegadana... Gomene :'(
poniedziałek, 13 października 2014
I 11. Bitwa o Konohę
Na jednym z dachów znajdowała się Ikari. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na ożywieńca. Choć pozory mogły mylić. Zwłaszcza, że dziewczyna nic po sobie nie pokazywała. Nawet nie zwracała uwagi na to, że ktoś (wszyscy obecni shinobi) się w nią wpatruje, jakby była jakąś dziwną anomalią pogodową. Była obecna ciałem, ale nieobecna duchem.
Zresztą... coś w niej było nie tak. Wcześniej nie miała byakugan'a. Nie mówiąc już o połączeniu sharingan'a i byakugan'a na lewym oku. Może to wcale nie była Ikari? A może ktoś posiadł jej ciało, trochę pomoże broniącym, a potem zaatakuje od środka, w najbardziej dotkliwe miejsce?
Wszyscy popatrzyli na nią z nieufnością. Nikt nie wiedział, czego się po niej spodziewać. W tej chwili już nic nie trzymało się kupy. Niektórzy nawet zaczęli myśleć, że to tylko sen.
Ale snem to nie było.
W tej chwili, korzystając z chwili dezorientacji shinobi'ch z Konohy, ożywieńcy zaatakowali. Pierwsze rzędy już zaczęły walczyć. W pewnym momencie, nad tym tłumem przeleciały dwie osoby. Jedna z jednej strony, druga z drugiej. Starły się ze sobą w powietrzu, a następnie wróciły na swoje miejsca. Następnie zrobiły to ponownie, z tą tylko różnicą, że w stronę osoby należącej do broniących poleciała masa kunai'i z wybuchowymi notkami.
Ikari, pomimo byakugan'a i sharingan'a nie była w stanie ich wszystkich uniknąć, zwłaszcza, że miała na karku jeszcze atakującego przywódcę ożywieńców. Jeden z kunai'i już miał się w nią wbić, kiedy coś osłoniło dziewczynę przed bronią. Dziewczyna odwróciła się. Coś okazało się kimś. Wśród wybuchów notek, nie zdążyła zauważyć twarzy obrońcy. Była w stanie zobaczyć jednak spadające na ziemię skrawki zielonego materiału.
_________________________________________________________________________________
Mimo, że walka nadal trwała, większość nie brała w niej udziału. Zakazano im sie nawet zbliżać do pola walki. W zasadzie, to z Konohy walczyła tylko trójka shinobi'ch (w zasadzie dwójka i jedna kunoichi). Dla reszty stało się zbyt ryzykowne.
I nie chodziło tu o niebezpieczeństwo ze strony ożywieńców. Chodziło o ryzyko przypadkowego trafienia ze strony broniących. Największe było w przypadku rozjuszonej kunoichi. Po incydencie z wybuchowymi notkami, ta nagle zmieniła się nie do poznania. Sharingan zmienił się w mangekyou, jej włosy stały się bardziej białe, a ona sama nagle jakimś cudem zaczęła się sama z siebie unosić w powietrzu. Teraz to ona wiodła prym. Jej jedynym celem było dopaść dowódcę atakujących, nie dopuścić do kolejnych ofiar. Wszystko inne nagle przestało się liczyć. Nie zważała na lecącą w jej stronę broń. Nawet jej nie unikała. Po prostu pruła przed siebie. W jej oczach widniała rządza zemsty. Już kiedyś postanowiła sobie, że nikt nie będzie już musiał jej bronić. Ale okazało się, że ktoś jej przeszkodził w wypełnianiu postanowienia. Teraz miał za to zapłacić.
A raczej zapłaciłby gdyby nie to, że nagle znikł z pola walki. Gniew nastolatki przeszedł na ożywieńców. W końcu, jeśli przeciwnik miałby wrócić, to oni blokowaliby jej dostęp do niego. Naruto i Sasuke już od dobrego czasu z nimi walczyli. Trzeba było do nich dołączyć i ich wspomóc w walce.
Zmęczenie coraz bardziej ogarniało walczących. Ożywieńców było mnóstwo, dodatkowo, ci się nie męczyli. Koordynacja spadała, więc walczący mieli coraz większe trudności. Nie mówiąc już o refleksie, przez co coraz więcej kunai'i docierało do celu. Po pewnym czasie nikt z tej trójki nie był bez zadrapania. Sytuacja zaczęła robić się beznadziejna.
Pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy na miejscu pojawił się przywódca atakujących, z nowym ożywieńcem w szeregach. Nie był zbyt mocny, w porównaniu do innych. Nie należał nawet do joninów. A jednak to własnie jego pojawienie się postawiło obrońców Konohy w szachu.
_________________________________________________________________________________
Jedenasta część... jak ten czas szybko mija...
Jak zawsze czekam na komentarze ;)
Zresztą... coś w niej było nie tak. Wcześniej nie miała byakugan'a. Nie mówiąc już o połączeniu sharingan'a i byakugan'a na lewym oku. Może to wcale nie była Ikari? A może ktoś posiadł jej ciało, trochę pomoże broniącym, a potem zaatakuje od środka, w najbardziej dotkliwe miejsce?
Wszyscy popatrzyli na nią z nieufnością. Nikt nie wiedział, czego się po niej spodziewać. W tej chwili już nic nie trzymało się kupy. Niektórzy nawet zaczęli myśleć, że to tylko sen.
Ale snem to nie było.
W tej chwili, korzystając z chwili dezorientacji shinobi'ch z Konohy, ożywieńcy zaatakowali. Pierwsze rzędy już zaczęły walczyć. W pewnym momencie, nad tym tłumem przeleciały dwie osoby. Jedna z jednej strony, druga z drugiej. Starły się ze sobą w powietrzu, a następnie wróciły na swoje miejsca. Następnie zrobiły to ponownie, z tą tylko różnicą, że w stronę osoby należącej do broniących poleciała masa kunai'i z wybuchowymi notkami.
Ikari, pomimo byakugan'a i sharingan'a nie była w stanie ich wszystkich uniknąć, zwłaszcza, że miała na karku jeszcze atakującego przywódcę ożywieńców. Jeden z kunai'i już miał się w nią wbić, kiedy coś osłoniło dziewczynę przed bronią. Dziewczyna odwróciła się. Coś okazało się kimś. Wśród wybuchów notek, nie zdążyła zauważyć twarzy obrońcy. Była w stanie zobaczyć jednak spadające na ziemię skrawki zielonego materiału.
_________________________________________________________________________________
Mimo, że walka nadal trwała, większość nie brała w niej udziału. Zakazano im sie nawet zbliżać do pola walki. W zasadzie, to z Konohy walczyła tylko trójka shinobi'ch (w zasadzie dwójka i jedna kunoichi). Dla reszty stało się zbyt ryzykowne.
I nie chodziło tu o niebezpieczeństwo ze strony ożywieńców. Chodziło o ryzyko przypadkowego trafienia ze strony broniących. Największe było w przypadku rozjuszonej kunoichi. Po incydencie z wybuchowymi notkami, ta nagle zmieniła się nie do poznania. Sharingan zmienił się w mangekyou, jej włosy stały się bardziej białe, a ona sama nagle jakimś cudem zaczęła się sama z siebie unosić w powietrzu. Teraz to ona wiodła prym. Jej jedynym celem było dopaść dowódcę atakujących, nie dopuścić do kolejnych ofiar. Wszystko inne nagle przestało się liczyć. Nie zważała na lecącą w jej stronę broń. Nawet jej nie unikała. Po prostu pruła przed siebie. W jej oczach widniała rządza zemsty. Już kiedyś postanowiła sobie, że nikt nie będzie już musiał jej bronić. Ale okazało się, że ktoś jej przeszkodził w wypełnianiu postanowienia. Teraz miał za to zapłacić.
A raczej zapłaciłby gdyby nie to, że nagle znikł z pola walki. Gniew nastolatki przeszedł na ożywieńców. W końcu, jeśli przeciwnik miałby wrócić, to oni blokowaliby jej dostęp do niego. Naruto i Sasuke już od dobrego czasu z nimi walczyli. Trzeba było do nich dołączyć i ich wspomóc w walce.
Zmęczenie coraz bardziej ogarniało walczących. Ożywieńców było mnóstwo, dodatkowo, ci się nie męczyli. Koordynacja spadała, więc walczący mieli coraz większe trudności. Nie mówiąc już o refleksie, przez co coraz więcej kunai'i docierało do celu. Po pewnym czasie nikt z tej trójki nie był bez zadrapania. Sytuacja zaczęła robić się beznadziejna.
Pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy na miejscu pojawił się przywódca atakujących, z nowym ożywieńcem w szeregach. Nie był zbyt mocny, w porównaniu do innych. Nie należał nawet do joninów. A jednak to własnie jego pojawienie się postawiło obrońców Konohy w szachu.
_________________________________________________________________________________
Jedenasta część... jak ten czas szybko mija...
Jak zawsze czekam na komentarze ;)
poniedziałek, 6 października 2014
I 10. Nadciągają kłopoty
Na cmentarzu znajdowała się dziewczyna. Stała nad zniszczonym grobem. Jej wzrok wpatrzony był w dal. Zimny, bez uczuć. Ale ona sama taka nie była. Po jej policzku popłynęła łza. Potoczyła się w dół, odbijając światło księżyca będącego w pełni.
_________________________________________________________________________________
Shikamaru wpatrywał się w chmury. Tym razem spacerując po lesie. Na niemie było ich pełno, więc miał się w co wpatrywać. Aż się nie chciało wracać do Konohy na obiad.
W pewnym momencie usłyszał odgłosy kroków. Członek klanu Nara, sądząc, że to ktoś z którejś z ukrytych wiosek, nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo czemu ktoś inny mógłby iść w stronę wioski? W końcu rabusie nie zbliżali się aż tak blisko do wioski. Zresztą nie chodzili w aż tak dużych grupach...
W tej chwili Shikamaru uznał, że jednak coś jest na rzeczy. W końcu delegacje też nie chodziły w takich grupach. Podobnie w przypadku misji. To znaczy, że jednak intencje tego tłumu mogły nie być pokojowe. Nara zwiększył czujność. Wyjął kunai.
Wtedy w jego stronę poleciała chmura shuriken'ów.
_________________________________________________________________________________
Wszyscy shinobi w Konosze stanęli w gotowości. W pobliżu wioski pojawiła się wielka grupa ninja. Ku przerażeniu tych, co ich widzieli, część stanowili umarli z wioski. To wskazywało na technikę ożywienia, a przecież zazwyczaj używano jej do walki z bliskimi zmarłych. Albo ogólnie do walki, jeśli ci byli silni. W tym przypadku wszystko wskazywało na te obydwa powody użycia tego jutsu.
Obrońców Konohy dziwiło tylko to, że wśród ożywieńców był Shikamaru. Nikt nie słyszał, żeby ten umarł. Więc, albo to się stało całkiem niedawno, albo członek klanu Nara sam się do nich przyłączył. Tylko czemu?
Zanim to wszystko zdążyło dotrzeć do świadomości shinobich, rozpoczął się atak. Pierwszym celem stały się mury. Nim ktokolwiek się obejrzał zostały z nich tylko gruzy, a atakujący skoczyli na dachy budynków. Najwidoczniej chcieli najpierw rozprawić się z obrońcami ukrytej wioski.
Shinobi ustawili się naprzeciw przeciwników. W pierwszej linii Lee, Naruto i Sasuke, z Sakurą i Hinatą. Reszta znajdowała się za nimi.
Patrząc tak ogólnie na obie strony, to większe szanse mieli ci atakujący. Mieli silnych shinobi'ch, było ich też więcej.
Chociaż... nie. Kiedy się przyjrzało wszystkim trochę bardziej, dało się zauważyć, że jednak szanse na wygraną były równe, o ile nie większe po stronie Konohy. Stało się tak, ponieważ w pewnej chwili, ktoś się tam pojawił. Nikt się tego kogoś nie spodziewał, prędzej myślano, że to wszystko jest jednym wielkim snem. Jednak to nie był sen. To była rzeczywistość.
Z początku nikt z obrońców wioski nie spojrzał za siebie i nikt nie zdawał sobie sprawy, z tego, kto będzie razem z nimi walczył. Bo w zasadzie, po co mieliby to robić? W końcu lepiej było się skupić na wrogu i obmyślić jakąś strategię. Było o tyle trudniej, że Shikamaru był po przeciwnej stronie.
Aż w końcu na samym końcu wrogich shinobi'ch rozległ się czyjś donośny głos:
- Teraz już wiem, czemu nie mogłem cię dołączyć do mojego wojska. - słowa te definitywnie były skierowane do kogoś z Konohy. Ich sens dotarł do obecnych dopiero wtedy, kiedy ci obrócili się i spostrzegli, do kogo były powiedziane.
W tamtej chwili już nic nie trzymało się kupy.
_________________________________________________________________________________
Sorka za jakość, ale niestety, kiedy to pisałam, nie miałam zbyt dużo weny... obiecuję, że kolejne części będą lepsze...
PS. Słyszeliście już smutnego newsa o tym, co ma być za 5 tygodni?
_________________________________________________________________________________
Shikamaru wpatrywał się w chmury. Tym razem spacerując po lesie. Na niemie było ich pełno, więc miał się w co wpatrywać. Aż się nie chciało wracać do Konohy na obiad.
W pewnym momencie usłyszał odgłosy kroków. Członek klanu Nara, sądząc, że to ktoś z którejś z ukrytych wiosek, nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo czemu ktoś inny mógłby iść w stronę wioski? W końcu rabusie nie zbliżali się aż tak blisko do wioski. Zresztą nie chodzili w aż tak dużych grupach...
W tej chwili Shikamaru uznał, że jednak coś jest na rzeczy. W końcu delegacje też nie chodziły w takich grupach. Podobnie w przypadku misji. To znaczy, że jednak intencje tego tłumu mogły nie być pokojowe. Nara zwiększył czujność. Wyjął kunai.
Wtedy w jego stronę poleciała chmura shuriken'ów.
_________________________________________________________________________________
Wszyscy shinobi w Konosze stanęli w gotowości. W pobliżu wioski pojawiła się wielka grupa ninja. Ku przerażeniu tych, co ich widzieli, część stanowili umarli z wioski. To wskazywało na technikę ożywienia, a przecież zazwyczaj używano jej do walki z bliskimi zmarłych. Albo ogólnie do walki, jeśli ci byli silni. W tym przypadku wszystko wskazywało na te obydwa powody użycia tego jutsu.
Obrońców Konohy dziwiło tylko to, że wśród ożywieńców był Shikamaru. Nikt nie słyszał, żeby ten umarł. Więc, albo to się stało całkiem niedawno, albo członek klanu Nara sam się do nich przyłączył. Tylko czemu?
Zanim to wszystko zdążyło dotrzeć do świadomości shinobich, rozpoczął się atak. Pierwszym celem stały się mury. Nim ktokolwiek się obejrzał zostały z nich tylko gruzy, a atakujący skoczyli na dachy budynków. Najwidoczniej chcieli najpierw rozprawić się z obrońcami ukrytej wioski.
Shinobi ustawili się naprzeciw przeciwników. W pierwszej linii Lee, Naruto i Sasuke, z Sakurą i Hinatą. Reszta znajdowała się za nimi.
Patrząc tak ogólnie na obie strony, to większe szanse mieli ci atakujący. Mieli silnych shinobi'ch, było ich też więcej.
Chociaż... nie. Kiedy się przyjrzało wszystkim trochę bardziej, dało się zauważyć, że jednak szanse na wygraną były równe, o ile nie większe po stronie Konohy. Stało się tak, ponieważ w pewnej chwili, ktoś się tam pojawił. Nikt się tego kogoś nie spodziewał, prędzej myślano, że to wszystko jest jednym wielkim snem. Jednak to nie był sen. To była rzeczywistość.
Z początku nikt z obrońców wioski nie spojrzał za siebie i nikt nie zdawał sobie sprawy, z tego, kto będzie razem z nimi walczył. Bo w zasadzie, po co mieliby to robić? W końcu lepiej było się skupić na wrogu i obmyślić jakąś strategię. Było o tyle trudniej, że Shikamaru był po przeciwnej stronie.
Aż w końcu na samym końcu wrogich shinobi'ch rozległ się czyjś donośny głos:
- Teraz już wiem, czemu nie mogłem cię dołączyć do mojego wojska. - słowa te definitywnie były skierowane do kogoś z Konohy. Ich sens dotarł do obecnych dopiero wtedy, kiedy ci obrócili się i spostrzegli, do kogo były powiedziane.
W tamtej chwili już nic nie trzymało się kupy.
_________________________________________________________________________________
Sorka za jakość, ale niestety, kiedy to pisałam, nie miałam zbyt dużo weny... obiecuję, że kolejne części będą lepsze...
PS. Słyszeliście już smutnego newsa o tym, co ma być za 5 tygodni?
poniedziałek, 29 września 2014
I 9. Pogrzeb
W biurze Hokage (oprócz samej Hokage) znajdowała się piątka shinobi'ch, jedna kunoichi i jeden ninken (szcegółowy opis ;) ). Dopiero co wrócili z misji i Shikamaru właśnie zdawał raport z całej sprawy. Co ciekawe Tsunade nie zdziwiła się wcale tym, że brakowało wśród nich jednej osoby. Wręcz przeciwnie - była z tego widocznie zadowolona.
- Dostała dodatkową misję - wyjaśniła Hokage - miała przedostać do siedziby wroga i dowiedzieć się więcej o umiejętnościach naszych przeciwników.
- Czyli najprawdopodobniej to ona była tą zakapturzona postacią... - powiedział Shikamaru.
- Wszystko na to wskazuje.
- Ja już nic nie rozumiem! - krzyknął Naruto. Szybko po tym zorientował się, że ta uwaga była nie na miejscu w tej sytuacji.
- Czyli ona wcale nie zdradziła?! - zdziwił się Kiba. - I skąd możemy wiedzieć, czy teraz nie wyjawia żadnych tajemnic wrogowi?! W końcu pochodzi z klanu Okami!
Na dźwięk tego nazwiska serce Kakashi'ego zaczęło bić szybciej. Przecież ten klan był uważany za wymarły. A co jeśli...?
W tym momencie na środku pomieszczenia pojawiła się Ikari. Nie wyglądała najlepiej, ale mimo to na jej twarzy widniał uśmiech.
- Misja wykonana - zameldowała dziewczyna - i dodatkowo z nawiązką.
- Z nawiązką? Co masz na myśli? - zapytał członek klanu Nara.
- Siedziba wroga... już nie istnieje - po tym zdaniu, Ikari padła nieprzytomna na ziemię.Zapanowało niesamowite poruszenie. Tak duże, że nikt nawet nie zwrócił uwagi na osłupiałego Kakashi'ego, ze wzrokiem utkwionym w znaku na ręce nastolatki.
_________________________________________________________________________________
Szarość opanowała ulice Konohy. Niebo było zasnute chmurami. Słońca nie było widać. Było południe, ale wokół - pusto. W zasadzie to wcale nie było dziwne. Cywile - zajęci spędzaniem wolnego dnia wśród bliskich i znajomych, większość shinobi'ch - na misji. Garstka tych, którzy byli bez zadania, skupiona była na cmentarzu.
Niedziela zdecydowanie nie była dobrym dniem na pogrzeb. Jednak trzeba przyznać, że nawet pogoda zgadzała się z wyborem czasu. Tuż przed rozpoczęciem zaczął padać deszcz. Na miejscu znajdowało się zaledwie kilkoro shinobi'ch i kunoichi. A kokretnie Tsunade, Naruto, Kiba, Hinata, Lee, Shikamaru, Sakura i Sasuke. Tłumem to nie można było nazwać. Choc i tak nie było źle, biorąc pod uwagę, że osoba którą za chwilę miała być za chwilę pochowana, nie była wcale znana. W zasadzie: nikt jej tak naprawdę nie znał. Prawie nic o niej nie było wiadomo. Tylko imię i to, że podobno pochodziła z klanu Okami (uznawanego za wymarły). Był to pogrzeb Ikari.
Dziewczyna umarła z powodu ran. Choć w zasadzie nie można było się dziwić. W końcu przeciwnik nie był grupą geninów.
Kiedy wybiła dwunasta, nic nie wskazywało na to, że ilość obecnych na pogrzebie się zmieni. A jednak tak się stało. Idealnie na styk, na miejsce przybył Kakashi. Choć w zasadzie, w pierwszej chwili nikt nawet nie pomyślał, że to może być on. I tak w zasadzie, to wcale nie było takie dziwne.
W końcu... był bez maski.
Uwaga obecnych, która wcześniej była skupiona na rozpoczynającym się pogrzebie, powędrowała na Hatake. Przecież nie codziennie zdejmował on maskę by zrobić coś innego, niż zjeść posiłek, coś wypić albo zrobić coś innego, co wymaga, żeby nic nie stało na przeszkodzie w drodze do jego ust. A tego dnia ot tak ją zdjął. Nawet tego nie zrobił na pogrzebie Trzeciego Hokage. A tutaj, na pogrzebie kunoichi, której przecież wcześniej nawet nie widział... Tu coś było nie tak.
Bo niby od kiedy jakaś kunoichi jest ważniejsza niż Hokage?
Wśród reszty uczestników rozpoczęły się szepty. Spowodowane były głównie podejrzeniami Naruto i Kiby (któremu w nienawidzeniu klanu Okami nie przeszkadzała nawet śmierć jego członkini). Jeden z ciekawości, drugi z nienawiści.
Ponura atmosfera po chwili udzieliła się nawet tej dwójce i nastała cisza. Nie trwała ona długo, bo po chwili rozległ się grzmot. Do deszczu doszła burza. Dodatkowo zerwał się dość silny wiatr. A pogrzeb nadal trwał.
_________________________________________________________________________________
Dzisiaj notka znowu krótka (gomene), ale mam nadzieję, że się podobała. Ostatnimi czasy krucho u mnie z weną, wiec najprawdopodobniej w najbliższym czasie długość się nie zmieni :(
Mam takie pytanie... odnośnie dzisiejszej notki... jak myślicie, jak wygląda Kakashi bez maski?
- Dostała dodatkową misję - wyjaśniła Hokage - miała przedostać do siedziby wroga i dowiedzieć się więcej o umiejętnościach naszych przeciwników.
- Czyli najprawdopodobniej to ona była tą zakapturzona postacią... - powiedział Shikamaru.
- Wszystko na to wskazuje.
- Ja już nic nie rozumiem! - krzyknął Naruto. Szybko po tym zorientował się, że ta uwaga była nie na miejscu w tej sytuacji.
- Czyli ona wcale nie zdradziła?! - zdziwił się Kiba. - I skąd możemy wiedzieć, czy teraz nie wyjawia żadnych tajemnic wrogowi?! W końcu pochodzi z klanu Okami!
Na dźwięk tego nazwiska serce Kakashi'ego zaczęło bić szybciej. Przecież ten klan był uważany za wymarły. A co jeśli...?
W tym momencie na środku pomieszczenia pojawiła się Ikari. Nie wyglądała najlepiej, ale mimo to na jej twarzy widniał uśmiech.
- Misja wykonana - zameldowała dziewczyna - i dodatkowo z nawiązką.
- Z nawiązką? Co masz na myśli? - zapytał członek klanu Nara.
- Siedziba wroga... już nie istnieje - po tym zdaniu, Ikari padła nieprzytomna na ziemię.Zapanowało niesamowite poruszenie. Tak duże, że nikt nawet nie zwrócił uwagi na osłupiałego Kakashi'ego, ze wzrokiem utkwionym w znaku na ręce nastolatki.
_________________________________________________________________________________
Szarość opanowała ulice Konohy. Niebo było zasnute chmurami. Słońca nie było widać. Było południe, ale wokół - pusto. W zasadzie to wcale nie było dziwne. Cywile - zajęci spędzaniem wolnego dnia wśród bliskich i znajomych, większość shinobi'ch - na misji. Garstka tych, którzy byli bez zadania, skupiona była na cmentarzu.
Niedziela zdecydowanie nie była dobrym dniem na pogrzeb. Jednak trzeba przyznać, że nawet pogoda zgadzała się z wyborem czasu. Tuż przed rozpoczęciem zaczął padać deszcz. Na miejscu znajdowało się zaledwie kilkoro shinobi'ch i kunoichi. A kokretnie Tsunade, Naruto, Kiba, Hinata, Lee, Shikamaru, Sakura i Sasuke. Tłumem to nie można było nazwać. Choc i tak nie było źle, biorąc pod uwagę, że osoba którą za chwilę miała być za chwilę pochowana, nie była wcale znana. W zasadzie: nikt jej tak naprawdę nie znał. Prawie nic o niej nie było wiadomo. Tylko imię i to, że podobno pochodziła z klanu Okami (uznawanego za wymarły). Był to pogrzeb Ikari.
Dziewczyna umarła z powodu ran. Choć w zasadzie nie można było się dziwić. W końcu przeciwnik nie był grupą geninów.
Kiedy wybiła dwunasta, nic nie wskazywało na to, że ilość obecnych na pogrzebie się zmieni. A jednak tak się stało. Idealnie na styk, na miejsce przybył Kakashi. Choć w zasadzie, w pierwszej chwili nikt nawet nie pomyślał, że to może być on. I tak w zasadzie, to wcale nie było takie dziwne.
W końcu... był bez maski.
Uwaga obecnych, która wcześniej była skupiona na rozpoczynającym się pogrzebie, powędrowała na Hatake. Przecież nie codziennie zdejmował on maskę by zrobić coś innego, niż zjeść posiłek, coś wypić albo zrobić coś innego, co wymaga, żeby nic nie stało na przeszkodzie w drodze do jego ust. A tego dnia ot tak ją zdjął. Nawet tego nie zrobił na pogrzebie Trzeciego Hokage. A tutaj, na pogrzebie kunoichi, której przecież wcześniej nawet nie widział... Tu coś było nie tak.
Bo niby od kiedy jakaś kunoichi jest ważniejsza niż Hokage?
Wśród reszty uczestników rozpoczęły się szepty. Spowodowane były głównie podejrzeniami Naruto i Kiby (któremu w nienawidzeniu klanu Okami nie przeszkadzała nawet śmierć jego członkini). Jeden z ciekawości, drugi z nienawiści.
Ponura atmosfera po chwili udzieliła się nawet tej dwójce i nastała cisza. Nie trwała ona długo, bo po chwili rozległ się grzmot. Do deszczu doszła burza. Dodatkowo zerwał się dość silny wiatr. A pogrzeb nadal trwał.
_________________________________________________________________________________
Dzisiaj notka znowu krótka (gomene), ale mam nadzieję, że się podobała. Ostatnimi czasy krucho u mnie z weną, wiec najprawdopodobniej w najbliższym czasie długość się nie zmieni :(
Mam takie pytanie... odnośnie dzisiejszej notki... jak myślicie, jak wygląda Kakashi bez maski?
poniedziałek, 22 września 2014
I 8. Nielogiczna sytuacja
Do Konohy, w żałobnych nastrojach, wracała piątka shinobi'ch (i ninken). Nikt nie rozmawiał, panowała cisza, zakłócana tylko odgłosami ich kroków. Mimo, że ich misja się powiodła, to w jej trakcie stracili dwie osoby. a to dość dużo, jak na siedmioosobową grupę.
W pewnym momencie rozległ się jęk. I to dość niespodziewany. Otóż nie wydał jej nikt z tej piątki. Nawet nie wydał go Akamaru. Na początku wszyscy uznali, że to przesłyszenie i nikt nie zwrócił na niego uwagi. Szli dalej.
Ale wtedy jęk rozległ się ponownie. I znowu. I jeszcze raz. Aż w końcu trzeba było zwrócić na to uwagę.
- Naruto, skończ już z tym! - nie wytrzymał Kiba. - To nie jest śmieszne!
- Kiedy to nie ja! Myślałem, że to ty! - odpowiedział blondyn.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
- A skąd tobie przyszło do głowy, że to ja?!
- Bo to w twoim stylu!
- Bardziej w twoim!
- Zamknij się!
- To ty się zamnknij!
- Może obaj byście się zamknęli? - dobiegł ich znudzony głos Shikamaru. - Lepiej przestańcie się kłócić i podejdźcie tutaj.
Naruto i Kiba posłuchali go i podeszli reszty. Wszyscy skupili się na Kakashi'm. Wyglądało na to, że jednak żył. I to właśnie on tak jęczał (na jego miejscu też bym jęczała). W tamtym momencie powoli się budził, rujnując nadzieje Uzumaki'ego na zobaczenie, co kryje pod maską. Atmosfera zaczęła się rozluźniać.
Hatake otworzył oczy. Zobaczył pozostałą piątkę z drużyny, patrzących na niego, jak na jakąś atrakcję turystyczną. Na początku nie rozumiał co się dzieje. W końcu chyba nic nie było nadzwyczajnego w tym, że się obudził. No, ale coś było nie tak. Słońce chyliło się ku zachodowi. Czyżby aż tyle spał? Nie. Tu cos musiało być na rzeczy. Przypomniały mu się wspomnienia, które traktował jak sen. Bo w końcu wskazywały na to, że umarł, a przecież żyje. Dodatkowo nie był wcale ociężały, jak po spaniu. Mógł od razu wstać i isć. Nie był też głodny, jak to zwykle bywa. W pełni sprawny, gdyby zaatakowali jacyś wrodzy shinobi, mógłby natychmiast stanąć do walki.
To nie było normalne po śnie. A więc to nie mógł być sen. Czyli umarł? Jeśli tak, to czemu żyje? To wszystko nie trzymało się kupy. Iluzja? Przecież w czasie snu nie mogłby być w nią złapany. Więc co to było?
_________________________________________________________________________________
Dwójka postaci zbliżała się do niepozornej jaskini. Jedna z nich (której twarz nie była zasłonięta przez kaptur i przewiązana materiałem) rozejrzała (a raczej rozejrzał, bo był to mężczyzna) się, czy nikt ich nie śledzi, a następnie dwójka weszła do środka. Przed nimi pojawił się korytarz, stromo prowadzący w dół. Po kilkunastu minutach marszu ukazała się obszerna sala, pełna ludzi.
Większość z nich nawet nie zwróciła na tą dwójkę uwagi. W zasadzie.... nikt nie zwróci na nią uwagi. Zakapturzona osoba poruszyła się nerwowo. Coś zaczęło się do nich zbliżać w zastraszająco szybkim tempie.
_________________________________________________________________________________
Razem z tą częścią wysyłam do was pozdrowienia spod kołdry (choroba mnie wzięła). Mam nadzieję, że notka się podobała, jak zwykle czekam na komentarze (konstruktywna krytyka mile widziana ;) ).
W pewnym momencie rozległ się jęk. I to dość niespodziewany. Otóż nie wydał jej nikt z tej piątki. Nawet nie wydał go Akamaru. Na początku wszyscy uznali, że to przesłyszenie i nikt nie zwrócił na niego uwagi. Szli dalej.
Ale wtedy jęk rozległ się ponownie. I znowu. I jeszcze raz. Aż w końcu trzeba było zwrócić na to uwagę.
- Naruto, skończ już z tym! - nie wytrzymał Kiba. - To nie jest śmieszne!
- Kiedy to nie ja! Myślałem, że to ty! - odpowiedział blondyn.
- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
- A skąd tobie przyszło do głowy, że to ja?!
- Bo to w twoim stylu!
- Bardziej w twoim!
- Zamknij się!
- To ty się zamnknij!
- Może obaj byście się zamknęli? - dobiegł ich znudzony głos Shikamaru. - Lepiej przestańcie się kłócić i podejdźcie tutaj.
Naruto i Kiba posłuchali go i podeszli reszty. Wszyscy skupili się na Kakashi'm. Wyglądało na to, że jednak żył. I to właśnie on tak jęczał (na jego miejscu też bym jęczała). W tamtym momencie powoli się budził, rujnując nadzieje Uzumaki'ego na zobaczenie, co kryje pod maską. Atmosfera zaczęła się rozluźniać.
Hatake otworzył oczy. Zobaczył pozostałą piątkę z drużyny, patrzących na niego, jak na jakąś atrakcję turystyczną. Na początku nie rozumiał co się dzieje. W końcu chyba nic nie było nadzwyczajnego w tym, że się obudził. No, ale coś było nie tak. Słońce chyliło się ku zachodowi. Czyżby aż tyle spał? Nie. Tu cos musiało być na rzeczy. Przypomniały mu się wspomnienia, które traktował jak sen. Bo w końcu wskazywały na to, że umarł, a przecież żyje. Dodatkowo nie był wcale ociężały, jak po spaniu. Mógł od razu wstać i isć. Nie był też głodny, jak to zwykle bywa. W pełni sprawny, gdyby zaatakowali jacyś wrodzy shinobi, mógłby natychmiast stanąć do walki.
To nie było normalne po śnie. A więc to nie mógł być sen. Czyli umarł? Jeśli tak, to czemu żyje? To wszystko nie trzymało się kupy. Iluzja? Przecież w czasie snu nie mogłby być w nią złapany. Więc co to było?
_________________________________________________________________________________
Dwójka postaci zbliżała się do niepozornej jaskini. Jedna z nich (której twarz nie była zasłonięta przez kaptur i przewiązana materiałem) rozejrzała (a raczej rozejrzał, bo był to mężczyzna) się, czy nikt ich nie śledzi, a następnie dwójka weszła do środka. Przed nimi pojawił się korytarz, stromo prowadzący w dół. Po kilkunastu minutach marszu ukazała się obszerna sala, pełna ludzi.
Większość z nich nawet nie zwróciła na tą dwójkę uwagi. W zasadzie.... nikt nie zwróci na nią uwagi. Zakapturzona osoba poruszyła się nerwowo. Coś zaczęło się do nich zbliżać w zastraszająco szybkim tempie.
_________________________________________________________________________________
Razem z tą częścią wysyłam do was pozdrowienia spod kołdry (choroba mnie wzięła). Mam nadzieję, że notka się podobała, jak zwykle czekam na komentarze (konstruktywna krytyka mile widziana ;) ).
poniedziałek, 15 września 2014
I 7. Morderstwo
W tym momencie w stojącego za Kakashi'm (a właściwie już przed) shinobi uderzyła zbita, wirująca kulka elektryczności. Odrzuciła go na inne drzewo, zanim ten zdążył się zdematerializować. Wszyscy popatrzyli na osobę, która użyła tej techniki.
Była to postać ukryta pod płaszczem, z zasłoniętymi oczami i maską zasłaniającą resztę twarzy. Obecnych natychmiast zdziwiło to, że była w stanie wycelować w odpowiednie miejsce bez używania oczu. Musiała (lub musiał) mieć doskonałe umiejętności wyczuwania chakry. Zresztą nie podlegało wątpliwości, że zastosowane jutsu było połączeniem natury błyskawic i rasengan'a. Pojawiło się pytanie: jak się tego nauczyła? I chyba najważniejsze: skąd się tu wzięła?
Postać natomiast, nie zważając na zdziwone miny (zresztą i tak ich naprawdopodobniej nie widziała), ruszyła na shinobi'ch władających chakrą powietrza i wody. Pokonała (albo pokonał) ich, zanim ci zorientowali się o co chodzi. Następnie użyła (lub użył) bomby dymnej i ślad nie został po tym, że ktoś oprócz shinobi'ch z Konohy i tamtej szóstki ktoś tu był (no może oprócz tych trupów). W tym samym momencie znikł też i ostatni żywy z przeciwników drużyny Shikamaru.
_________________________________________________________________________________
- Kim ty do diabła jesteś?! - w ciemności rozległ się męski głos.
- Waszym sojusznikiem - odpowiedział mu kobiecy (bardziej nastoletni) głos.
- To czemu pomagałaś tamtym?
- Żeby móc bez przeszkód do was dołączyć. Zresztą słyszałam, że śmierć członków waszej grupy to nic specjalnego.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowana... dobrze. Dostaniesz szansę. Ale jest warunek. Musisz zabić jednego z członków grupy z Konohy. Tego z szarymi włosami.
- Dobrze. - głos odpowiadającej nawet nie nie zmienił tonu.
_________________________________________________________________________________
Ognisko już prawie zgasło. Wszyscy zasnęli. Po trudach walki nikomu nie chciało się stać na warcie. Najprawdopodobniej, gdyby teraz koło nich coś wybuchło, nikt nawet by nie przewrócił się na drugi bok, a co dopiero obudził.
Nagle koło śpiących przemknął się cień. Bardzo cicho, tak, że nawet, gdyby ktoś stał na czatach, ta osoba nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Była to ta sama postać, co w czasie walki pomogła shinobi'm z Konohy. Szybko podkradła się w pobliże Kakashi'ego. Z torby na broń (pod płaszczem) wyjęła kunai.
- Przepraszam - szepnęła zimnym, bezbarwnym głosem. Następnie wbiła kunai w jeden z punktów witalnych Hatake.
Po kilku sekundach już jej tu nie było. Jedyne, co zostało na miejscu, mówiące, że ktoś tu był oprócz śpiących, było martwe ciało syna Białego Kła.
_________________________________________________________________________________
- Aaaaaaa!!! - rozległ się krzyk Naruto. O dziwo to on obudził się pierwszy z całej grupy i to on jako pierwszy zobaczył ciało jonina. Automatycznie pobudził do tej pory śpiących kompanów.
- Naruto - odezwał niezbyt rozbudzony Shikamaru. Jeszcze nie widział "miejsca zbrodni" - jeżeli musisz krzyczeć, to mógbyś chociaż trochę ciszej? Niektórzy chcieliby jeszcze spać...
- Ty lepiej już nie śpij, Shikamaru - wtrącił się Kiba. - Nie dziwię, się, że on tak krzyknął.
- Hm? - Shikamaru wstał. Dopiero teraz dostrzegł ciało.
- Może poprostu Kakashi-sensei się gdzieś ukrył, a to jest test, żeby sprawdzić, czy sobie dobrze poradzimy? - zapytał Lee, któremu najwidoczniej bardzo brakowało treningów.
- Nie sądzę - odpowiedział po chwili Shikamaru. - To nie wygląda na udawane. Raczej ktoś musiał w nocy tu przyjść specjalnie po to, żeby go zabić... tylko czemu tylko jego? To trochę nielogiczne... ten ktoś mógł przecież z łatwością zabić nas wszystkich...
- Może to ma coś wspólnego ze zniknięciem Ikari? - zapytał Lee. - Przecież walki nikt jej nie widział.
- Albo może to robota tamtej postaci, która pojawiła się jak znikąd? - zwróciła uwagę Hinata. - Co prawda wtedy nam pomogła, ale przeciez mogła to równie dobrze zrobić dla zmyłki...
- Albo Ikari i tamta osoba to ta sama osoba - odezwał się Kiba. - W końcu pochodzi z klanu Okami. Nigdy nie wolno ufać jego członkom.
- Ikari? Sugerujesz, że mogłaby nas zdradzić? - niedowierzał Lee.
- Nie jest to aż tak bardzo wykluczone - wypowiedział się Shikamaru. - Bądź, co bądź, nie wiemy nawet, co się z nią stało...
_________________________________________________________________________________
Czas mija, a przed wami już siódma część. Proszę nie bić za długość (ekstra krótkie części, niestety sama sobie z tego zdaję sprawę). ;) Broszę też nie bić za akcję (nie miałam pomysłu jak dalej rozwinąć odpowiednio akcje). Za wszystkie błedy szczerze żałuję. XD Dziękuje za poprzednie komentarze :)
PS.I sory za to, że post ze śmiercią Kakashi'ego opublikowałam w dzień jego urodzin. To ni było specialnie! O.O
Była to postać ukryta pod płaszczem, z zasłoniętymi oczami i maską zasłaniającą resztę twarzy. Obecnych natychmiast zdziwiło to, że była w stanie wycelować w odpowiednie miejsce bez używania oczu. Musiała (lub musiał) mieć doskonałe umiejętności wyczuwania chakry. Zresztą nie podlegało wątpliwości, że zastosowane jutsu było połączeniem natury błyskawic i rasengan'a. Pojawiło się pytanie: jak się tego nauczyła? I chyba najważniejsze: skąd się tu wzięła?
Postać natomiast, nie zważając na zdziwone miny (zresztą i tak ich naprawdopodobniej nie widziała), ruszyła na shinobi'ch władających chakrą powietrza i wody. Pokonała (albo pokonał) ich, zanim ci zorientowali się o co chodzi. Następnie użyła (lub użył) bomby dymnej i ślad nie został po tym, że ktoś oprócz shinobi'ch z Konohy i tamtej szóstki ktoś tu był (no może oprócz tych trupów). W tym samym momencie znikł też i ostatni żywy z przeciwników drużyny Shikamaru.
_________________________________________________________________________________
- Kim ty do diabła jesteś?! - w ciemności rozległ się męski głos.
- Waszym sojusznikiem - odpowiedział mu kobiecy (bardziej nastoletni) głos.
- To czemu pomagałaś tamtym?
- Żeby móc bez przeszkód do was dołączyć. Zresztą słyszałam, że śmierć członków waszej grupy to nic specjalnego.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowana... dobrze. Dostaniesz szansę. Ale jest warunek. Musisz zabić jednego z członków grupy z Konohy. Tego z szarymi włosami.
- Dobrze. - głos odpowiadającej nawet nie nie zmienił tonu.
_________________________________________________________________________________
Ognisko już prawie zgasło. Wszyscy zasnęli. Po trudach walki nikomu nie chciało się stać na warcie. Najprawdopodobniej, gdyby teraz koło nich coś wybuchło, nikt nawet by nie przewrócił się na drugi bok, a co dopiero obudził.
Nagle koło śpiących przemknął się cień. Bardzo cicho, tak, że nawet, gdyby ktoś stał na czatach, ta osoba nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Była to ta sama postać, co w czasie walki pomogła shinobi'm z Konohy. Szybko podkradła się w pobliże Kakashi'ego. Z torby na broń (pod płaszczem) wyjęła kunai.
- Przepraszam - szepnęła zimnym, bezbarwnym głosem. Następnie wbiła kunai w jeden z punktów witalnych Hatake.
Po kilku sekundach już jej tu nie było. Jedyne, co zostało na miejscu, mówiące, że ktoś tu był oprócz śpiących, było martwe ciało syna Białego Kła.
_________________________________________________________________________________
- Aaaaaaa!!! - rozległ się krzyk Naruto. O dziwo to on obudził się pierwszy z całej grupy i to on jako pierwszy zobaczył ciało jonina. Automatycznie pobudził do tej pory śpiących kompanów.
- Naruto - odezwał niezbyt rozbudzony Shikamaru. Jeszcze nie widział "miejsca zbrodni" - jeżeli musisz krzyczeć, to mógbyś chociaż trochę ciszej? Niektórzy chcieliby jeszcze spać...
- Ty lepiej już nie śpij, Shikamaru - wtrącił się Kiba. - Nie dziwię, się, że on tak krzyknął.
- Hm? - Shikamaru wstał. Dopiero teraz dostrzegł ciało.
- Może poprostu Kakashi-sensei się gdzieś ukrył, a to jest test, żeby sprawdzić, czy sobie dobrze poradzimy? - zapytał Lee, któremu najwidoczniej bardzo brakowało treningów.
- Nie sądzę - odpowiedział po chwili Shikamaru. - To nie wygląda na udawane. Raczej ktoś musiał w nocy tu przyjść specjalnie po to, żeby go zabić... tylko czemu tylko jego? To trochę nielogiczne... ten ktoś mógł przecież z łatwością zabić nas wszystkich...
- Może to ma coś wspólnego ze zniknięciem Ikari? - zapytał Lee. - Przecież walki nikt jej nie widział.
- Albo może to robota tamtej postaci, która pojawiła się jak znikąd? - zwróciła uwagę Hinata. - Co prawda wtedy nam pomogła, ale przeciez mogła to równie dobrze zrobić dla zmyłki...
- Albo Ikari i tamta osoba to ta sama osoba - odezwał się Kiba. - W końcu pochodzi z klanu Okami. Nigdy nie wolno ufać jego członkom.
- Ikari? Sugerujesz, że mogłaby nas zdradzić? - niedowierzał Lee.
- Nie jest to aż tak bardzo wykluczone - wypowiedział się Shikamaru. - Bądź, co bądź, nie wiemy nawet, co się z nią stało...
_________________________________________________________________________________
Czas mija, a przed wami już siódma część. Proszę nie bić za długość (ekstra krótkie części, niestety sama sobie z tego zdaję sprawę). ;) Broszę też nie bić za akcję (nie miałam pomysłu jak dalej rozwinąć odpowiednio akcje). Za wszystkie błedy szczerze żałuję. XD Dziękuje za poprzednie komentarze :)
PS.I sory za to, że post ze śmiercią Kakashi'ego opublikowałam w dzień jego urodzin. To ni było specialnie! O.O
poniedziałek, 8 września 2014
I 6. Konfrontacja
Z krzaków wyleciało kilka kunai. Kakashi z łatwością ich uniknął i popatrzył w kierunku, z którego wyleciały. W tym samym momencie okrążyła go szóstka shinobi. Hatake nie miał ani przez chwilę wątpliwości, że ma przed (a także za) sobą cele swojej misji. Nie miał trudności z ich rozpoznaniem. W końcu kiedyś...
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy - zaczął shinobi, znajdujacy się naprzeciw niego. -Czyż to nie Kakashi? Kopę lat, nie? Widzę, że już bez sharingana? Tym łatwiej się ciebie pozbędziemy!
- Uprzedzam, nie pójdzie wam tak łatwo jak wtedy.
- Bo nie masz się jak martwić o towarzyszy? O przepraszam, wtedy była towarzyszka. - tu odezwał się jeden ze znajdujących się po jego prawej stronie. - Która zresztą i tak nie żyje. - po tym zdaniu wokół rozległy się szydercze pomruki.
Kakashi zacisnął dłoń. Już kiedy wyruszał na misję, czuł, że kiedy ich spotka, ci będą mu przypominać o tamtych wydarzeniach. W walce bardzo ważne jest obniżenie morali przeciwnika. A trzeba przyznać, że ta szóstka miała w tej sytuacji asa w rękawie. Jak się okazało, nie wachali się go wykorzystać.
- Słyszeliśmy, że jesteś bohaterem - odezwał się szyderczo trzeci z nich. - Jestem tylko ciekawy, jak słabi są ci którzy tak o tobie mówią, skoro mają za bohatera takiego słabeusza jak ty.
- Chyba, że mówią tak po to, żeby potem wykorzystać ciebie jako "mięso armatnie" do takich misji jak ta - odezwał się czwarty.
W tym samym czasie inny członek grupy (z byakuganem) udał się na czaty (na wypadek jakiegoś wsparcia z Konohy). Po kilku minutach na chwilę gdzieś się udał także inny z szóstki (teraz piątki). Po tej chwili jednak wrócił na miejsce.
Dopiero wtedy zaczęło się coś dziać. W stronę Kakashi'ego z różnych kierunków powędrowały kunai'e z przyczepionymi linami z dużą ilością kartek wybuchowych. Ten zręcznie je ominął, jednak te mocno ograniczyły jego dalsze pole do manewrów. Można by powiedzieć, że był nimi otoczony.
Wtedy tuż za nim pojawił jeden z napastników. Zanim Hatake zdążył się odwrócić, ten wbił w niego kunai. Trysnęła krew, w pobliżu rozległy się triumfalne okrzyki reszty grupy. Jednak nagle "ciało" zmieniło się w wielki ładunek elektryczny. Prawdziwy Kakashi stał na gałęzi jednego z pobliskich drzew. W prawej ręce już miał uszykowane raikiri.
I udało by mu się zaatakować, gdyby nie to, że już go dostrzegł inny z przeciwników, ukryty (aż do tego momentu) w krzakach. Hatake, chcąc, nie chcąc, musiał odeprzeć jego atak za pomocą raikiri (nie miał jak go uniknąć), co okazało się na tyle przydatne, że napastnik użył do ataku żywiołu ziemi. W tym samym momencie poczuł, że coś go pcha od tyłu (i czyni go mokrym). Był to atak innego z przeciwników, który zdążył się za nim zaczaić i tylko czekał na odpowiedni moment. Kakashi spadł na ziemię, gdzie zaskoczył go atak trzeciego z nich.
Nagle wokół zacżęły się rozlegać odgłosy wybuchów. Niektóre bliżej, niektóre dalej. Po kilku minutach się skończyły, ale natychmiast po nich na miejscu pojawiło się wsparcie z Konohy.
Okazało się, że to Shikamaru, ze wsparciem Hinaty i jej byakugan'a unieszkodliwił wszystkie zastawione notki za pomocą swojego cienia. W tym samym czasie, Ikari unieszkodliwiała z pomocą swojej sfory (kto przejąłby się jakimiś wilkami, kiedy gdzieś może się kryć wsparcie z wioski liścia) stojącego na czatach.
- Fūton: kaze no dōbutsu!
- Suiton: mizu no monsutā!
- Doton: tsuchi no kirā!
W jednej chwili na posiłki ruszyły ziemne, wodne i powietrzne zwierzęta, wysłane przez trójkę napastników. Tymczasem Hinata odparła część z nich za pomocą hakke kūshō (Próżniowa Dłoń Ośmiu Trygramów), Lee zmiażdżył (dosłownie) dużą część tych z ziemi za pomocą taijutsu, Naruto użył swoich klonów (i dużej ilości rasengan'ów), a Kiba razem z Akamaru wykonali Gatsūga'ę. Oczywiście, Kakashi, nie przypatrywał się temu bezczynnie, tylko zaatakował od tyłu użytkownika stylu ziemi. Tamten, skupiając się bardziej na shinobi'ch, odpierających jego technikę, nawet nie zauważył ataku. Chociaż... nie. Zauważył go, kiedy było już za późno, a mianowicie, kiedy chidori przebiło jego serce.
Tymczasem tuż za Hatake pojawił sie jakby z nikąd użytkownik technik czasoprzestrzennych z uszykowanym atakiem. Widząc to, Naruto (tak, jak zresztą reszta shinobi z Konohy) krzyknął, żeby ostrzec Kakashi'ego. Srebrnowłosy obrócił się, zdając sobie sprawę, że nie ma jak uciec (drzewo, przebity chidori napastnik, drzewo, atakujący, w górze zbitek gałęzi, nie pozwalający skoczyć).
_________________________________________________________________________________
Na sam początek chciałabym podziękować, za komentarze pod poprzednimi częściami :) Gdyby nie one, to już dawno przestałabym pisać.
Mam nadzieję, że ta, szósta już, część, się podobała :)
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy - zaczął shinobi, znajdujacy się naprzeciw niego. -Czyż to nie Kakashi? Kopę lat, nie? Widzę, że już bez sharingana? Tym łatwiej się ciebie pozbędziemy!
- Uprzedzam, nie pójdzie wam tak łatwo jak wtedy.
- Bo nie masz się jak martwić o towarzyszy? O przepraszam, wtedy była towarzyszka. - tu odezwał się jeden ze znajdujących się po jego prawej stronie. - Która zresztą i tak nie żyje. - po tym zdaniu wokół rozległy się szydercze pomruki.
Kakashi zacisnął dłoń. Już kiedy wyruszał na misję, czuł, że kiedy ich spotka, ci będą mu przypominać o tamtych wydarzeniach. W walce bardzo ważne jest obniżenie morali przeciwnika. A trzeba przyznać, że ta szóstka miała w tej sytuacji asa w rękawie. Jak się okazało, nie wachali się go wykorzystać.
- Słyszeliśmy, że jesteś bohaterem - odezwał się szyderczo trzeci z nich. - Jestem tylko ciekawy, jak słabi są ci którzy tak o tobie mówią, skoro mają za bohatera takiego słabeusza jak ty.
- Chyba, że mówią tak po to, żeby potem wykorzystać ciebie jako "mięso armatnie" do takich misji jak ta - odezwał się czwarty.
W tym samym czasie inny członek grupy (z byakuganem) udał się na czaty (na wypadek jakiegoś wsparcia z Konohy). Po kilku minutach na chwilę gdzieś się udał także inny z szóstki (teraz piątki). Po tej chwili jednak wrócił na miejsce.
Dopiero wtedy zaczęło się coś dziać. W stronę Kakashi'ego z różnych kierunków powędrowały kunai'e z przyczepionymi linami z dużą ilością kartek wybuchowych. Ten zręcznie je ominął, jednak te mocno ograniczyły jego dalsze pole do manewrów. Można by powiedzieć, że był nimi otoczony.
Wtedy tuż za nim pojawił jeden z napastników. Zanim Hatake zdążył się odwrócić, ten wbił w niego kunai. Trysnęła krew, w pobliżu rozległy się triumfalne okrzyki reszty grupy. Jednak nagle "ciało" zmieniło się w wielki ładunek elektryczny. Prawdziwy Kakashi stał na gałęzi jednego z pobliskich drzew. W prawej ręce już miał uszykowane raikiri.
I udało by mu się zaatakować, gdyby nie to, że już go dostrzegł inny z przeciwników, ukryty (aż do tego momentu) w krzakach. Hatake, chcąc, nie chcąc, musiał odeprzeć jego atak za pomocą raikiri (nie miał jak go uniknąć), co okazało się na tyle przydatne, że napastnik użył do ataku żywiołu ziemi. W tym samym momencie poczuł, że coś go pcha od tyłu (i czyni go mokrym). Był to atak innego z przeciwników, który zdążył się za nim zaczaić i tylko czekał na odpowiedni moment. Kakashi spadł na ziemię, gdzie zaskoczył go atak trzeciego z nich.
Nagle wokół zacżęły się rozlegać odgłosy wybuchów. Niektóre bliżej, niektóre dalej. Po kilku minutach się skończyły, ale natychmiast po nich na miejscu pojawiło się wsparcie z Konohy.
Okazało się, że to Shikamaru, ze wsparciem Hinaty i jej byakugan'a unieszkodliwił wszystkie zastawione notki za pomocą swojego cienia. W tym samym czasie, Ikari unieszkodliwiała z pomocą swojej sfory (kto przejąłby się jakimiś wilkami, kiedy gdzieś może się kryć wsparcie z wioski liścia) stojącego na czatach.
- Fūton: kaze no dōbutsu!
- Suiton: mizu no monsutā!
- Doton: tsuchi no kirā!
W jednej chwili na posiłki ruszyły ziemne, wodne i powietrzne zwierzęta, wysłane przez trójkę napastników. Tymczasem Hinata odparła część z nich za pomocą hakke kūshō (Próżniowa Dłoń Ośmiu Trygramów), Lee zmiażdżył (dosłownie) dużą część tych z ziemi za pomocą taijutsu, Naruto użył swoich klonów (i dużej ilości rasengan'ów), a Kiba razem z Akamaru wykonali Gatsūga'ę. Oczywiście, Kakashi, nie przypatrywał się temu bezczynnie, tylko zaatakował od tyłu użytkownika stylu ziemi. Tamten, skupiając się bardziej na shinobi'ch, odpierających jego technikę, nawet nie zauważył ataku. Chociaż... nie. Zauważył go, kiedy było już za późno, a mianowicie, kiedy chidori przebiło jego serce.
Tymczasem tuż za Hatake pojawił sie jakby z nikąd użytkownik technik czasoprzestrzennych z uszykowanym atakiem. Widząc to, Naruto (tak, jak zresztą reszta shinobi z Konohy) krzyknął, żeby ostrzec Kakashi'ego. Srebrnowłosy obrócił się, zdając sobie sprawę, że nie ma jak uciec (drzewo, przebity chidori napastnik, drzewo, atakujący, w górze zbitek gałęzi, nie pozwalający skoczyć).
_________________________________________________________________________________
Na sam początek chciałabym podziękować, za komentarze pod poprzednimi częściami :) Gdyby nie one, to już dawno przestałabym pisać.
Mam nadzieję, że ta, szósta już, część, się podobała :)
poniedziałek, 1 września 2014
I 5. Postój
- "Czas ruszyć dalej" - pomyślał Kakashi, kończąc krótki postój. - Kuchiyose no jutsu!
Przed kopiującym ninja pojawił się Pakkun.
- Emmm.... Kakashi...- zaczął ninken.
- Wiem. Ktoś jest w pobliżu.
_________________________________________________________________________________
- Myślę, że czas zarządzić postój - powiedział Shikamaru. Byli w drodze już od długiego czasu. Dodatkowo Akamaru już zdążył zgubić trop i przez kilka godzin szukali na oślep. Wszyscy zaczynali być już zmęczeni. Toteż nie bez radości (no chyba, że mowa o Lee) zabrali się za zbieranie drewna na ognisko (robiło się już ciemno i zimno) i zdejmowanie z siebie bagaży. W ciagu kilku chwil wszystko było gotowe i cała szóstka rozsiadła się wokół. Naruto oczywiście koło Hinaty i (to mniej oczywiste) koło Kiby, Kiba koło Shikamaru, Shikamaru koło Ikari, Ikari koło Lee (po bardzo długich próbach wmówienia mu, że między Kibą, a Shikamaru jest więcej miejsca).
W ciągu kilku minut zrobiło się nawet całekiem przyjemnie. Ogień idealnie ogrzewał zmęczonych shinobi. Ikari popatrzyła na obecnych koło niej. Czuła się wśród nich już w miarę jak wśród starych kolegów. Co prawda była najmłodsza z całej szóstki (miała dopiero 15 lat), ale to wcale jej nie przeszkadzało. Nawet czasami z tego korzystała i kiedy Lee zaczynał sie do niej zalecać, a nie była w zbyt dobrym humorze, wyzywała go żartobliwie od pedofili (5 lat różnicy jednak robi swoje).
Słońce zdążyło już zajść, a poza światłem ogniska panował mrok. Księżyc zasłoniły chmury. W oddali słychać było raz po raz wycie wilków. Widać (a raczej słychać) było, że nie potrzebują widzieć księżyca, żeby odczuwać głeboką potrzebę, żeby go czcić.
Cała szóstka shinobi wyglądała na bardzo zmęczonych. Kiba użył nawet śpiącego Akamaru jako poduszki i chwilę potem z jego strony rozległy się odgłosy chrapania. Naruto zasnął oparty o Hinatę, ta zaś oparła się o pobliskie drzewo. Lee chciał pójść za przykładem blondyna, ale za każdym razem, kiedy chciał się oprzec o Ikari, ta wstawała, powodując, że ten spotykał sie niezbyt delikatnie z glebą. Po kilku próbach dziewczyna zmęczona niestrudzonymi próbami Brewki postanowiła, że pośpi sobie na drzewie. Shikamaru natomiast nie spał, zajęty obmyślaniem planu. Od chwili, kiedy zgubili trop, cała wędrówka była tylko błądzeniem na ślepo. Marnowali tylko energię. W końcu w środku nocy, zabrał się za budzenie reszty i w końcu, wśród pomruków niezadowolenia, wszyscy znowu obsiedli sie dookoła dogasającego już ogniska.
- Myślę, że warto by omówić dalszy plan działania. - zaczął członek klanu Nara. - Zwłaszcza, że teraz nawet nie wiemy, gdzie dalej iść.
- Może wykorzystamy byakugan? - zapytał Naruto.
- Podziałałoby, gdyby cel był w jego zasięgu - odpowiedziała, kręcąc przecząco głową Hinata.
- Bardziej myślałem w tej sytuacji o twoich klonach cienia, Naruto - ponownie zajął głos Shikamaru.
- No tak! Racja! - krzyknął olśniony blondyn. - Nie po myślałem o tym.
- Chyba to nie będzie nawet potrzebne. - przerwała Ikari. - Przed chwilą dowiedziałam się, że jest około 20km od nas. Musimy po prostu udać się na południowy-wschód. Dodatkowo juz napotkał przeciwników.
- Skąd...? - zapytał zdziwiony Shikamaru.
- Mam dobrych informatorów. - odpowiedziała dziewczyna. W tym momencie z krzaków wyszedł wilk. Podszedł do Ikari i usiadł koło niej.
- Juz jakiś czas temu wysłałam moja sworę, żeby czegoś dowiedziała się o przeciwniku. O zdolnościach, położeniu itd.
- Moment! - odezwał się Kiba. - Coś tu kręcisz. Jak niby mogłaś się kontaktować z wilkami? Musiałabyś należeć do klanu Okami, ale przecież wszyscy jego członkowie nie żyją!
- Czyli masz przed sobą trupa.
- No pięknie! Czyli będę musiał współpracować z członkiem najgorszego klanu na świecie.
- I vice versa śmieciu Inuzuka.
- Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszałeś, baka.
- Nie daruję!!!! - W tym momencie Kiba rzucił się na Ikari. Ta jednak zręcznie go uniknęła, a ten walnął dość mocno w drzewo. Na jego głowie pojawił się dość spory guz.
-Dobrze ci tak. - skomentowała dziewczyna. - Jesteśmy teraz na misji. Sprawy między klanami możemy załatwić po jej wykonaniu. - Ikari usiadła z powrotem na swoim miejscu. Kiba podobnie, z ta tylko różnicą, że przy okazji coś mruczał pod nosem.
- Wracając do tematu, zdobyłaś jakieś informacje na temat wroga? - odezwał się Shikamaru.
- Tak - opowiedziała Ikari - ogólnie jest ich sześcioro. Jeden z nich używa jakiejś techniki czasoprzestrzennej. Drugi głównie wybuchowych notek, za to tak wymyślnie, że są bardziej skuteczne, niż niektóre skomplikowane ninjutsu. Trzeci z nich to najprawdopodbniej jakiś zbieg z klanu Hyuuga, bo używa byakugan. Czwarty jest specem w sprawach jutsu natury ziemi. Piąty i szósty są tak dobrzy jak on, ale jeden w technikach wiatru, a drugi: wody.
- Mówiłaś też, że Kakashi już zaczął walkę.
- Tak. Na razie jeszcze sobie jakoś radzi. A przynajmniej radził mniej więcej dwie godziny temu.
_________________________________________________________________________________
Nowa notka na rozpoczęcie roku szkolnego :) Mam nadzieję, że się podobała.
Przed kopiującym ninja pojawił się Pakkun.
- Emmm.... Kakashi...- zaczął ninken.
- Wiem. Ktoś jest w pobliżu.
_________________________________________________________________________________
- Myślę, że czas zarządzić postój - powiedział Shikamaru. Byli w drodze już od długiego czasu. Dodatkowo Akamaru już zdążył zgubić trop i przez kilka godzin szukali na oślep. Wszyscy zaczynali być już zmęczeni. Toteż nie bez radości (no chyba, że mowa o Lee) zabrali się za zbieranie drewna na ognisko (robiło się już ciemno i zimno) i zdejmowanie z siebie bagaży. W ciagu kilku chwil wszystko było gotowe i cała szóstka rozsiadła się wokół. Naruto oczywiście koło Hinaty i (to mniej oczywiste) koło Kiby, Kiba koło Shikamaru, Shikamaru koło Ikari, Ikari koło Lee (po bardzo długich próbach wmówienia mu, że między Kibą, a Shikamaru jest więcej miejsca).
W ciągu kilku minut zrobiło się nawet całekiem przyjemnie. Ogień idealnie ogrzewał zmęczonych shinobi. Ikari popatrzyła na obecnych koło niej. Czuła się wśród nich już w miarę jak wśród starych kolegów. Co prawda była najmłodsza z całej szóstki (miała dopiero 15 lat), ale to wcale jej nie przeszkadzało. Nawet czasami z tego korzystała i kiedy Lee zaczynał sie do niej zalecać, a nie była w zbyt dobrym humorze, wyzywała go żartobliwie od pedofili (5 lat różnicy jednak robi swoje).
Słońce zdążyło już zajść, a poza światłem ogniska panował mrok. Księżyc zasłoniły chmury. W oddali słychać było raz po raz wycie wilków. Widać (a raczej słychać) było, że nie potrzebują widzieć księżyca, żeby odczuwać głeboką potrzebę, żeby go czcić.
Cała szóstka shinobi wyglądała na bardzo zmęczonych. Kiba użył nawet śpiącego Akamaru jako poduszki i chwilę potem z jego strony rozległy się odgłosy chrapania. Naruto zasnął oparty o Hinatę, ta zaś oparła się o pobliskie drzewo. Lee chciał pójść za przykładem blondyna, ale za każdym razem, kiedy chciał się oprzec o Ikari, ta wstawała, powodując, że ten spotykał sie niezbyt delikatnie z glebą. Po kilku próbach dziewczyna zmęczona niestrudzonymi próbami Brewki postanowiła, że pośpi sobie na drzewie. Shikamaru natomiast nie spał, zajęty obmyślaniem planu. Od chwili, kiedy zgubili trop, cała wędrówka była tylko błądzeniem na ślepo. Marnowali tylko energię. W końcu w środku nocy, zabrał się za budzenie reszty i w końcu, wśród pomruków niezadowolenia, wszyscy znowu obsiedli sie dookoła dogasającego już ogniska.
- Myślę, że warto by omówić dalszy plan działania. - zaczął członek klanu Nara. - Zwłaszcza, że teraz nawet nie wiemy, gdzie dalej iść.
- Może wykorzystamy byakugan? - zapytał Naruto.
- Podziałałoby, gdyby cel był w jego zasięgu - odpowiedziała, kręcąc przecząco głową Hinata.
- Bardziej myślałem w tej sytuacji o twoich klonach cienia, Naruto - ponownie zajął głos Shikamaru.
- No tak! Racja! - krzyknął olśniony blondyn. - Nie po myślałem o tym.
- Chyba to nie będzie nawet potrzebne. - przerwała Ikari. - Przed chwilą dowiedziałam się, że jest około 20km od nas. Musimy po prostu udać się na południowy-wschód. Dodatkowo juz napotkał przeciwników.
- Skąd...? - zapytał zdziwiony Shikamaru.
- Mam dobrych informatorów. - odpowiedziała dziewczyna. W tym momencie z krzaków wyszedł wilk. Podszedł do Ikari i usiadł koło niej.
- Juz jakiś czas temu wysłałam moja sworę, żeby czegoś dowiedziała się o przeciwniku. O zdolnościach, położeniu itd.
- Moment! - odezwał się Kiba. - Coś tu kręcisz. Jak niby mogłaś się kontaktować z wilkami? Musiałabyś należeć do klanu Okami, ale przecież wszyscy jego członkowie nie żyją!
- Czyli masz przed sobą trupa.
- No pięknie! Czyli będę musiał współpracować z członkiem najgorszego klanu na świecie.
- I vice versa śmieciu Inuzuka.
- Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszałeś, baka.
- Nie daruję!!!! - W tym momencie Kiba rzucił się na Ikari. Ta jednak zręcznie go uniknęła, a ten walnął dość mocno w drzewo. Na jego głowie pojawił się dość spory guz.
-Dobrze ci tak. - skomentowała dziewczyna. - Jesteśmy teraz na misji. Sprawy między klanami możemy załatwić po jej wykonaniu. - Ikari usiadła z powrotem na swoim miejscu. Kiba podobnie, z ta tylko różnicą, że przy okazji coś mruczał pod nosem.
- Wracając do tematu, zdobyłaś jakieś informacje na temat wroga? - odezwał się Shikamaru.
- Tak - opowiedziała Ikari - ogólnie jest ich sześcioro. Jeden z nich używa jakiejś techniki czasoprzestrzennej. Drugi głównie wybuchowych notek, za to tak wymyślnie, że są bardziej skuteczne, niż niektóre skomplikowane ninjutsu. Trzeci z nich to najprawdopodbniej jakiś zbieg z klanu Hyuuga, bo używa byakugan. Czwarty jest specem w sprawach jutsu natury ziemi. Piąty i szósty są tak dobrzy jak on, ale jeden w technikach wiatru, a drugi: wody.
- Mówiłaś też, że Kakashi już zaczął walkę.
- Tak. Na razie jeszcze sobie jakoś radzi. A przynajmniej radził mniej więcej dwie godziny temu.
_________________________________________________________________________________
Nowa notka na rozpoczęcie roku szkolnego :) Mam nadzieję, że się podobała.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
I 4. Złe wieści
Naruto biegł w stronę Lee, tak szybko, jak mógł. Przed chwilą miał wezwanie od Tsunade i otrzymał zadanie zebrać jak najwięcej shinobi'ch (i kunoichi), będących w danej chwili bez misji. Nie wiedział jeszcze, o co chodzi, ale z tonu Hokage dało się łatwo wywnioskować, że sprawa jest poważna.
Toteż blondyn dawał z siebie tyle, ile mógł, żeby spełnić swoje zadanie. Zdołał już skołować Hinatę, Kibę, Shikamaru i został mu już tylko Lee. No i jeszcze postanowił zaryzykować i wziąć na misję tą dopiero co przybyłą kunoichi, na której punkcie zwariował Brewka.
Stąd też, kiedy zobaczył ich oboje, pomyślał z ulgą, że ma szczęście, że nie będzie musiał jej szukać (a niełatwo było ją znaleźć). Sama dziewczyna zresztą bardzo szybko przypomniała sobie układ ulic Konohy i po kilku dniach już w pełni się orientowała (a przynajmniej udawało jej się w nich nie zgubić). Dużo czasu spędzała na dachach, utkwiona we własnych rozmyślaniach, raz po raz wpatrując się w znak na prawej dłoni. Nikt nie wiedział co to znaczy, skąd go ma, od kiedy i dlaczego ona poświęca na patrzenie na niego tyle czasu.
Jednak od kiedy Ikari pojawiła się w wiosce, Naruto wyczuwał w jej pobliżu mnóstwo jakiejś znajomej chakry. A przynajmniej zdawało mu się, że jest jakaś znajoma. Tylko nie mógł sobie nigdy przypomnieć skąd ją zna. W końcu nawet przestał zawracać sobie tym głowę.
- Babcia Tsunade wzywa! - krzyknął, dobiegając do rozmawiającej dwójki.
- Kogo? Mnie, czy Lee? - zapytała Ikari.
- Oboje - odpowiedział blondyn. - Reszta już czeka w jej biurze.
- Reszta? - dołączył Brewka.
- Kazała zwołać wszystkich, którzy nie są teraz na misji.
- Czyli musi być poważnie. - podsumowała dziewczyna.
_________________________________________________________________________________
- Czy to wszyscy? - zapytała Tsunade, kiedy trójka dołączyła do czekających już w biurze.
- Tak. - odpowiedział Naruto.
- Dobrze. Dołączycie jako wsparcie do misji Kakashi'ego. Okazało się, że jest dużo trudniejsza i bardziej niebezpieczna, niż przypuszczaliśmy. Dostałam raporty na temat umiejętności wrogich shinobi. Sam może sobie z nimi nie poradzić.
- Czyli rozumiem, że mamy mu pomóc w walce z nimi? - zapytał znudzonym głosem Shikamaru.
- Tak. A ty dodatkowo, zostaniesz dowódcą tej grupy.
- Jakie to kłopotliwe... - westchnął członek klanu Nara.
- Co oni chcą zdziałać? - zapytała się Hinata.
- Tego tak dokładnie nikt nie wie. Jednak wiadomo, że to na pewno nie posłuży utrzymaniu pokoju między wioskami shinobi. Zwłaszcza, że już w przeszłości narobili wiele kłopotów. - odpowiedziała Hokage.
- Czyli po prostu znów coś kombinują? - zapytał Kiba - tylko dlaczego nie zamknięto ich w jakimś więzieniu, skoro już coś złego zrobili?
- Właśnie w tym problem, że po tym wszystkim znikli tak szybko jak się pojawili. Dopiero ostatnimi czasy znowu się pokazali. Dlatego macie wyruszać najszybciej, jak tylko możecie. - zakończyła Tsunade. - Zrozumiano?
- Hai! - odpowiedziała zgodnie grupa i ruszyła w stronę wyjścia.
_________________________________________________________________________________
-Wszyscy gotowi? - zapytał Shikamaru przy bramie Konohy - możemy ruszać?
W zasadzie nawet nie musiał się pytać. Każdy miał przy sobie torbę z niezbędnymi rzeczami. No, prawie wszyscy. Ikari przyszła tak, jak wyszła od Tsunade. Co (o dziwo) nikogo nie zdziwiło. Natychmiast wyszli z wioski.
_________________________________________________________________________________
- Nie uważacie, że coś tu jest podejrzane? - zapytał Naruto, będąc w odpowiedniej odległości od reszty uczestników misji. - Babcia Tsunade nie podawała nam żadnych szczegółów na temat tych shinobi. Nawet tego, co tak dokładnie zrobili.
- Czasami są sprawy, o których nie można tak po prostu rozmawiać - zabrała głos Ikari.
- Mówisz tak, jakbyś wiedziała o co chodzi - zwrócił uwagę Kiba. W tej chwili dziewczyna zbladła.
- Ale bądź, co bądź ma trochę racji - zaczął jej bronić Lee. - Niektóre sprawy są przecież objęte tajemnicą i czasami o takich sprawach wiedzą tylko kage.
- A co jeśli to tak naprawdę podstęp? - odezwał się ponownie Naruto.
- Daj spokój, Naruto - przerwał mu Shikamaru. - Po co Hokage miałaby szykować przeciwko nam jakiś podstęp? To trochę nielogiczne, nie sądzisz?
- No... w zasadzie... chyba masz rację.
_________________________________________________________________________________
Dzisiejszy wpis wyszedł trochę... słaby w porównaniu do poprzednich
Toteż blondyn dawał z siebie tyle, ile mógł, żeby spełnić swoje zadanie. Zdołał już skołować Hinatę, Kibę, Shikamaru i został mu już tylko Lee. No i jeszcze postanowił zaryzykować i wziąć na misję tą dopiero co przybyłą kunoichi, na której punkcie zwariował Brewka.
Stąd też, kiedy zobaczył ich oboje, pomyślał z ulgą, że ma szczęście, że nie będzie musiał jej szukać (a niełatwo było ją znaleźć). Sama dziewczyna zresztą bardzo szybko przypomniała sobie układ ulic Konohy i po kilku dniach już w pełni się orientowała (a przynajmniej udawało jej się w nich nie zgubić). Dużo czasu spędzała na dachach, utkwiona we własnych rozmyślaniach, raz po raz wpatrując się w znak na prawej dłoni. Nikt nie wiedział co to znaczy, skąd go ma, od kiedy i dlaczego ona poświęca na patrzenie na niego tyle czasu.
Jednak od kiedy Ikari pojawiła się w wiosce, Naruto wyczuwał w jej pobliżu mnóstwo jakiejś znajomej chakry. A przynajmniej zdawało mu się, że jest jakaś znajoma. Tylko nie mógł sobie nigdy przypomnieć skąd ją zna. W końcu nawet przestał zawracać sobie tym głowę.
- Babcia Tsunade wzywa! - krzyknął, dobiegając do rozmawiającej dwójki.
- Kogo? Mnie, czy Lee? - zapytała Ikari.
- Oboje - odpowiedział blondyn. - Reszta już czeka w jej biurze.
- Reszta? - dołączył Brewka.
- Kazała zwołać wszystkich, którzy nie są teraz na misji.
- Czyli musi być poważnie. - podsumowała dziewczyna.
_________________________________________________________________________________
- Czy to wszyscy? - zapytała Tsunade, kiedy trójka dołączyła do czekających już w biurze.
- Tak. - odpowiedział Naruto.
- Dobrze. Dołączycie jako wsparcie do misji Kakashi'ego. Okazało się, że jest dużo trudniejsza i bardziej niebezpieczna, niż przypuszczaliśmy. Dostałam raporty na temat umiejętności wrogich shinobi. Sam może sobie z nimi nie poradzić.
- Czyli rozumiem, że mamy mu pomóc w walce z nimi? - zapytał znudzonym głosem Shikamaru.
- Tak. A ty dodatkowo, zostaniesz dowódcą tej grupy.
- Jakie to kłopotliwe... - westchnął członek klanu Nara.
- Co oni chcą zdziałać? - zapytała się Hinata.
- Tego tak dokładnie nikt nie wie. Jednak wiadomo, że to na pewno nie posłuży utrzymaniu pokoju między wioskami shinobi. Zwłaszcza, że już w przeszłości narobili wiele kłopotów. - odpowiedziała Hokage.
- Czyli po prostu znów coś kombinują? - zapytał Kiba - tylko dlaczego nie zamknięto ich w jakimś więzieniu, skoro już coś złego zrobili?
- Właśnie w tym problem, że po tym wszystkim znikli tak szybko jak się pojawili. Dopiero ostatnimi czasy znowu się pokazali. Dlatego macie wyruszać najszybciej, jak tylko możecie. - zakończyła Tsunade. - Zrozumiano?
- Hai! - odpowiedziała zgodnie grupa i ruszyła w stronę wyjścia.
_________________________________________________________________________________
-Wszyscy gotowi? - zapytał Shikamaru przy bramie Konohy - możemy ruszać?
W zasadzie nawet nie musiał się pytać. Każdy miał przy sobie torbę z niezbędnymi rzeczami. No, prawie wszyscy. Ikari przyszła tak, jak wyszła od Tsunade. Co (o dziwo) nikogo nie zdziwiło. Natychmiast wyszli z wioski.
_________________________________________________________________________________
- Nie uważacie, że coś tu jest podejrzane? - zapytał Naruto, będąc w odpowiedniej odległości od reszty uczestników misji. - Babcia Tsunade nie podawała nam żadnych szczegółów na temat tych shinobi. Nawet tego, co tak dokładnie zrobili.
- Czasami są sprawy, o których nie można tak po prostu rozmawiać - zabrała głos Ikari.
- Mówisz tak, jakbyś wiedziała o co chodzi - zwrócił uwagę Kiba. W tej chwili dziewczyna zbladła.
- Ale bądź, co bądź ma trochę racji - zaczął jej bronić Lee. - Niektóre sprawy są przecież objęte tajemnicą i czasami o takich sprawach wiedzą tylko kage.
- A co jeśli to tak naprawdę podstęp? - odezwał się ponownie Naruto.
- Daj spokój, Naruto - przerwał mu Shikamaru. - Po co Hokage miałaby szykować przeciwko nam jakiś podstęp? To trochę nielogiczne, nie sądzisz?
- No... w zasadzie... chyba masz rację.
_________________________________________________________________________________
Dzisiejszy wpis wyszedł trochę... słaby w porównaniu do poprzednich
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
I 3. Ikari
Jednak wbrew obawom Naruto, osobą, która otworzyła drzwi wcale nie był Kakashi.
Otóż jego oczom ukazała się nieznana mu dziewczyna. Nieznajoma widząc go natychmiast się wycofała (po prostu uciekła). Niewiele się nie namyślając, blondyn pobiegł za nią. Udało mu się zatrzymać ją przed budynkiem.
- Czemu przyszłaś do domu sensei'a? - zapytał bez ogródek (i bez przedstawiania się) Uzumaki. W tym momencie dziewczyna zbladła.
- Jaa... po prostu... chciałam się z nim spotkać... - odpowiedziała niepewnie po chwili milczenia. Wydało się to trochę podejrzane (jak dla Naruto).
- A może chciałaś mu coś ukraść?! - oskarżył ją, nie zachowując należytej odległości, między jej twarzą, a jego.
- Skąd! - odpowiedziała, blednąc -Skąd takie przypuszczenie?
- Bo chciałaś tam wejść bez pukania, kiedy jego akurat nie było.
- W takim razie mogłabym powiedzieć o tobie to samo.
- Wcale nie.
- Wcale tak.
- Nie.
- Tak.
- Znowu się spotykamy! - tu do rozmowy wtrącił się Lee.
- Brewka! Co ty tu robisz! - Naruto nie zawachał się wyrazić swojego zdziwenia.
- Postanowiłem trochę pospacerować, żeby nie marnować mojej siły młodości, kiedy zobaczyłem po raz kolejny tą przepiękną dziewczynę. Stąd też podszedłem do was i postanowiłem zagadać.
- Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? - zapytała samą siebie "ofiara" miłości Lee.
- Czemu jesteś taka pochmurna? - Brewka jakby nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziała nieznajoma.
- No to powiem bez owijania w bawełnę: nie znalazłam nigdzie osoby, którą szukam już od dobrego czasu, ktoś tutaj obecny posądza mnie o kradzież, a w dodatku zaleca się do mnie jakiś idiota.
- Ktoś jeszcze się w tobie zakochał? - zapytał Lee, przy okazji rozglądając się, jakby szukał tego "idioty" gdzieś w pobliżu.
- I dlaczego mnie nazwałaś tylko ktosiem?! - dołączył Naruto.
- Dwójca matołów... - westchnęła dziewczyna i poszła gdzieś indziej.
_________________________________________________________________________________
Brązowowłosa usiadła na dachu jednego z budynków. Zaczęła rozmyślać nad tym, co dalej robić. Na razie wszystko, co robiła w dążeniu do osiągnięcia celu kończyło się na niczym. Zawsze coś stawało jej na przeszkodzie...
- Tu się ukryłaś! - dziewczyna usłyszała głos, który był ostatnim głosem, jaki chciała w tamtej chwili usłyszeć. - Czemu mnie szukasz, eeee jak ci tam było.... Brewka?
- Mam na imię Lee. Niektórzy przyjaciele, w tym Naruto, mówią na mnie Brewka. A ty?
- Co ja?
- Jak masz na imię?
- Czyli o to ci chodzi.... jestem Ikari.
- Ciekawe imię.
- To był pomysł mojej mamy. Była zła na tatę na to, co wyprawiał w dniu moich narodzin, dlatego nie zgodziła się na Hikari.
- A co wyprawiał?
- Myślę, że raczej wszystko wyjaśni ci fakt, że urodziłam się w Prima Aprilis.
- To faktycznie...
- I pomyśleć, że rok później mama zginęła na misji... prawie jej nie pamiętam.
- Bardzo mi przykro.
- Nie ma co rozpamiętywać... siedzenie i płakanie nad tym nie przywróci jej życia...
- Racja. A tak zmieniając temat, czemu chciałaś się spotkać z Kakashi'm-sensei?
- Mam pewną sprawę do wyjaśnienia. - to mówiąc, mimowolnie spojrzała na swoją prawą dłoń. Widniał na niej znak, składający się z dziesiąciu ramieni, wychodzących ze środka okręgu. Od trzech lat widniał na jej ręce. I za jego sprawą musiała czekać tyle czasu na powrót do Konohy.
Na samo wspomnienie momentu, kiedy "zdobyła" ten znak, dziewczynę przeszły ciarki. Ale nie miała wtedy innego wyjścia. Musiała.
_________________________________________________________________________________
To już trzecia część... Mam nadzieję że się podobała. ;)
Otóż jego oczom ukazała się nieznana mu dziewczyna. Nieznajoma widząc go natychmiast się wycofała (po prostu uciekła). Niewiele się nie namyślając, blondyn pobiegł za nią. Udało mu się zatrzymać ją przed budynkiem.
- Czemu przyszłaś do domu sensei'a? - zapytał bez ogródek (i bez przedstawiania się) Uzumaki. W tym momencie dziewczyna zbladła.
- Jaa... po prostu... chciałam się z nim spotkać... - odpowiedziała niepewnie po chwili milczenia. Wydało się to trochę podejrzane (jak dla Naruto).
- A może chciałaś mu coś ukraść?! - oskarżył ją, nie zachowując należytej odległości, między jej twarzą, a jego.
- Skąd! - odpowiedziała, blednąc -Skąd takie przypuszczenie?
- Bo chciałaś tam wejść bez pukania, kiedy jego akurat nie było.
- W takim razie mogłabym powiedzieć o tobie to samo.
- Wcale nie.
- Wcale tak.
- Nie.
- Tak.
- Znowu się spotykamy! - tu do rozmowy wtrącił się Lee.
- Brewka! Co ty tu robisz! - Naruto nie zawachał się wyrazić swojego zdziwenia.
- Postanowiłem trochę pospacerować, żeby nie marnować mojej siły młodości, kiedy zobaczyłem po raz kolejny tą przepiękną dziewczynę. Stąd też podszedłem do was i postanowiłem zagadać.
- Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? - zapytała samą siebie "ofiara" miłości Lee.
- Czemu jesteś taka pochmurna? - Brewka jakby nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziała nieznajoma.
- No to powiem bez owijania w bawełnę: nie znalazłam nigdzie osoby, którą szukam już od dobrego czasu, ktoś tutaj obecny posądza mnie o kradzież, a w dodatku zaleca się do mnie jakiś idiota.
- Ktoś jeszcze się w tobie zakochał? - zapytał Lee, przy okazji rozglądając się, jakby szukał tego "idioty" gdzieś w pobliżu.
- I dlaczego mnie nazwałaś tylko ktosiem?! - dołączył Naruto.
- Dwójca matołów... - westchnęła dziewczyna i poszła gdzieś indziej.
_________________________________________________________________________________
Brązowowłosa usiadła na dachu jednego z budynków. Zaczęła rozmyślać nad tym, co dalej robić. Na razie wszystko, co robiła w dążeniu do osiągnięcia celu kończyło się na niczym. Zawsze coś stawało jej na przeszkodzie...
- Tu się ukryłaś! - dziewczyna usłyszała głos, który był ostatnim głosem, jaki chciała w tamtej chwili usłyszeć. - Czemu mnie szukasz, eeee jak ci tam było.... Brewka?
- Mam na imię Lee. Niektórzy przyjaciele, w tym Naruto, mówią na mnie Brewka. A ty?
- Co ja?
- Jak masz na imię?
- Czyli o to ci chodzi.... jestem Ikari.
- Ciekawe imię.
- To był pomysł mojej mamy. Była zła na tatę na to, co wyprawiał w dniu moich narodzin, dlatego nie zgodziła się na Hikari.
- A co wyprawiał?
- Myślę, że raczej wszystko wyjaśni ci fakt, że urodziłam się w Prima Aprilis.
- To faktycznie...
- I pomyśleć, że rok później mama zginęła na misji... prawie jej nie pamiętam.
- Bardzo mi przykro.
- Nie ma co rozpamiętywać... siedzenie i płakanie nad tym nie przywróci jej życia...
- Racja. A tak zmieniając temat, czemu chciałaś się spotkać z Kakashi'm-sensei?
- Mam pewną sprawę do wyjaśnienia. - to mówiąc, mimowolnie spojrzała na swoją prawą dłoń. Widniał na niej znak, składający się z dziesiąciu ramieni, wychodzących ze środka okręgu. Od trzech lat widniał na jej ręce. I za jego sprawą musiała czekać tyle czasu na powrót do Konohy.
Na samo wspomnienie momentu, kiedy "zdobyła" ten znak, dziewczynę przeszły ciarki. Ale nie miała wtedy innego wyjścia. Musiała.
_________________________________________________________________________________
To już trzecia część... Mam nadzieję że się podobała. ;)
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
I 2. Przybyszka
- Patrzcie, co znalazłem! - krzyknął Naruto, widząc z dala Sakurę i Sasuke, z dala zamaszyście wymachując zdjęciem wziętym z mieszkania Kakashi'ego. Następnie nie czekając na reakcję, po prostu do nich podbiegł. Członek klanu Uchiha nawet nie uraczył fotki spojrzeniem. Natomiast różowowłosa, widząc, co trzyma Uzumaki i widząc, skąd wybiegł (a także wiedząc dużo na temat jego charakteru) nie zawachała się walnąć blondyna w głowę i skrytykować jego zachowanie:
- Baka! Jak śmiałeś zabierać z domu sensei'a jego własność?! Będziesz miał przechlapane, kiedy się o tym dowie! - Tu całej trójce przypomniała się sytuacja, kiedy ktoś (Naruto) próbował ukraść Kakashi'emu (dla żartu) jedną z jego książek. Po tym wszystkim Uzumaki przez tydzień nie mógł wychodzić ze szpitala. A teraz, kiedy chodzi, o pamiątkę rodzinną...
Tu Sakura zamilkła. Pamiątka rodzinna?!
- Właśnie dlatego "na chwilę" pożyczyłem to zdjęcie, żeby wam pokazać. - wykorzystał chwilę zawachania kunoichi blondyn. - Przecież nigdy nie widzieliśmy, żeby sensei miał żonę, a tym bardziej dziecko!
- A sensei wie, że pożyczyłeś tą fotografię?
- No nie, ale babcia Tsunade dała mu misję i zanim wróci, odłożymy ją na miejsce.
- Niech ci będzie. Zresztą to bardzo podejrzana sprawa. Co o tym myślisz Sasuke?
- Nie interesuje mnie to. Zresztą, jeśli sensei nic nam o tym nie mówił, to znaczy, że raczej nie chce, żebyśmy o tym wiedzieli. - odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy czarnowłosy.
- A może ty po prostu boisz się poznać mrocznej prawdy o tym wszystkim? - zaczął prowokować go Naruto.
- Nie, po prostu nie warto się tym zajmować. To sprawa sensei'a, nie nasza.
- No weeeeeź, Sasuke.
- Jak chcesz, to ty się tym zajmuj, mnie nie mieszaj.
- Phi! Jak nie to nie! W dwójkę też damy radę, prawda, Sakura?
- Raczej w pojedynkę, Naruto. Mnie w to też nie mieszaj. - zgasiła zapał blondyna różowowłosa. Z trudem powstrzymała ciekawość.
- No wiecie co?! - zdenerwował się Uzumaki - to ja do was przybiegam jak najszybciej, jak mogę, z wieściami, a was to nic nie obchodzi?!
- My cię o to nie prosiliśmy. - odpowiedział Sasuke. Następnie razem z Sakurą, nie zważając na dalsze słowa Naruto, poszedł dalej.
_________________________________________________________________________________
W tym samym czasie do wioski weszła kunoichi. W zasadzie nie byłoby w tym nic takiego wartego uwagi, gdyby nie to, że wyglądała dość podejrzanie. Zwłaszcza, że niby pochodziła z wioski, miała na to dokumenty, ale nikt nie mógł potwierdzić, że ją zna. Nawet Tsunade nic o niej nie wiedziała.
Jednak, ponieważ dokumenty się zgadzały, została wpuszczona. Wchodząc, uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale zaraz potem na powrót przybrała poważny wyraz twarzy. Miała brązowe włosy (dość długie zresztą), na czole przepaskę ze znakiem Konoha-gakure.
Kiedy jednak poczuła, że nikt jej nie obserwuje (to znaczy ani strażnicy, ani Hokage), zaczęła z ciekawością rozglądać się po wiosce, jakby widziała ja pierwszy raz na oczy. Czasami uśmiechała się widząc, że jakiś tam budynek od jej ostatniego pobytu w Konosze się nie zmienił albo zmiana nastąpiła, ale na lepsze.
A przynajmniej tak mogli wywnioskować ci, którzy ją wtedy mieli okazję widzieć.
_________________________________________________________________________________
Naruto cichutko uchylił drzwi od mieszkania Kakashi'ego, w razie, jakby ten wrócił już z misji. W nojgorszym wypadku mógłby wtedy po prostu spróbować niepostrzeżenie uciec z miejsca.
Jednak na jego szczęście nikogo w środku nie było. Szybko podszedł do feralnego biurka i odłożył zdjęcie z powrotem do szufaldy. Nie zdążył jej jednak zamknąć, kiedy dało się słyszeć, że ktoś otwiera drzwi. Blondyn odwrócił się w tamtą stronę, przeczuwając, że właśnie znalazł się w niezłych tarapatach.
_________________________________________________________________________________
Ciągle nie mam weny na długie notki... Mam nadzieję, że ta się podobała...
- Baka! Jak śmiałeś zabierać z domu sensei'a jego własność?! Będziesz miał przechlapane, kiedy się o tym dowie! - Tu całej trójce przypomniała się sytuacja, kiedy ktoś (Naruto) próbował ukraść Kakashi'emu (dla żartu) jedną z jego książek. Po tym wszystkim Uzumaki przez tydzień nie mógł wychodzić ze szpitala. A teraz, kiedy chodzi, o pamiątkę rodzinną...
Tu Sakura zamilkła. Pamiątka rodzinna?!
- Właśnie dlatego "na chwilę" pożyczyłem to zdjęcie, żeby wam pokazać. - wykorzystał chwilę zawachania kunoichi blondyn. - Przecież nigdy nie widzieliśmy, żeby sensei miał żonę, a tym bardziej dziecko!
- A sensei wie, że pożyczyłeś tą fotografię?
- No nie, ale babcia Tsunade dała mu misję i zanim wróci, odłożymy ją na miejsce.
- Niech ci będzie. Zresztą to bardzo podejrzana sprawa. Co o tym myślisz Sasuke?
- Nie interesuje mnie to. Zresztą, jeśli sensei nic nam o tym nie mówił, to znaczy, że raczej nie chce, żebyśmy o tym wiedzieli. - odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy czarnowłosy.
- A może ty po prostu boisz się poznać mrocznej prawdy o tym wszystkim? - zaczął prowokować go Naruto.
- Nie, po prostu nie warto się tym zajmować. To sprawa sensei'a, nie nasza.
- No weeeeeź, Sasuke.
- Jak chcesz, to ty się tym zajmuj, mnie nie mieszaj.
- Phi! Jak nie to nie! W dwójkę też damy radę, prawda, Sakura?
- Raczej w pojedynkę, Naruto. Mnie w to też nie mieszaj. - zgasiła zapał blondyna różowowłosa. Z trudem powstrzymała ciekawość.
- No wiecie co?! - zdenerwował się Uzumaki - to ja do was przybiegam jak najszybciej, jak mogę, z wieściami, a was to nic nie obchodzi?!
- My cię o to nie prosiliśmy. - odpowiedział Sasuke. Następnie razem z Sakurą, nie zważając na dalsze słowa Naruto, poszedł dalej.
_________________________________________________________________________________
W tym samym czasie do wioski weszła kunoichi. W zasadzie nie byłoby w tym nic takiego wartego uwagi, gdyby nie to, że wyglądała dość podejrzanie. Zwłaszcza, że niby pochodziła z wioski, miała na to dokumenty, ale nikt nie mógł potwierdzić, że ją zna. Nawet Tsunade nic o niej nie wiedziała.
Jednak, ponieważ dokumenty się zgadzały, została wpuszczona. Wchodząc, uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale zaraz potem na powrót przybrała poważny wyraz twarzy. Miała brązowe włosy (dość długie zresztą), na czole przepaskę ze znakiem Konoha-gakure.
Kiedy jednak poczuła, że nikt jej nie obserwuje (to znaczy ani strażnicy, ani Hokage), zaczęła z ciekawością rozglądać się po wiosce, jakby widziała ja pierwszy raz na oczy. Czasami uśmiechała się widząc, że jakiś tam budynek od jej ostatniego pobytu w Konosze się nie zmienił albo zmiana nastąpiła, ale na lepsze.
A przynajmniej tak mogli wywnioskować ci, którzy ją wtedy mieli okazję widzieć.
_________________________________________________________________________________
Naruto cichutko uchylił drzwi od mieszkania Kakashi'ego, w razie, jakby ten wrócił już z misji. W nojgorszym wypadku mógłby wtedy po prostu spróbować niepostrzeżenie uciec z miejsca.
Jednak na jego szczęście nikogo w środku nie było. Szybko podszedł do feralnego biurka i odłożył zdjęcie z powrotem do szufaldy. Nie zdążył jej jednak zamknąć, kiedy dało się słyszeć, że ktoś otwiera drzwi. Blondyn odwrócił się w tamtą stronę, przeczuwając, że właśnie znalazł się w niezłych tarapatach.
_________________________________________________________________________________
Ciągle nie mam weny na długie notki... Mam nadzieję, że ta się podobała...
piątek, 8 sierpnia 2014
Opowiadanie I 1. Wezwanie
Mianem wstępu muszę napisać, że tej całej histori nie byłoby, gdyby nie zwój. I to nie taki zwykły. Był jedyny taki na świecie. Zawierał to, co wiedział o juubi'm brat mędrca sześciu ścieżek. Opisał tam między innymi to, co trzeba zrobić, żeby zapieczętować dziesięcioogoniastego, w razie, jakby wszystkie metody zawiodły. Jednak było to tylko ostateczne wyjście. Niosło za sobą duże ryzyko. Może "duże" to za małe słowo. Ogromne.
Dlatego też zwój ten był przekazywany najbardziej utalentownym ninja w celu ochrony. Co 5 lat zmieniała się wioska, w której się znajdował. Razem z miejscem pobytu zmieniał się także opiekun.O tym wszystkim wiedzieli tylko kage i osoby pilnujące. Nikt nigdy nie otwierał tego zwoju, w obawie przed tym, co się w nim znajdowało.
Choć w zasadzie ktoś otworzył. Był to 21-letni jonin, samotnie wychowujący trzyletnią córkę. Dlaczego? Bo chciał ją nauczyć czytać, a nic innego się nie nadawało (nie dawałby przecież jej żadnych książek erotycznych). Jednak najwyraźniej przynosiło to pecha, bo ledwie mężczyzna zdołał nauczyć dziewczynkę 10 słów (co i tak było wielkim osiągnięciem wychowawczym), nadeszły kłopoty.
Dwójka została rozdzielona, a zwój spłonął.
________________________________________________________________________________
- Kakashi-sensei! - do mieszkania jonina wbiegł jak taran Naruto, przy okazji potykając się i wywalając szufladę z biurka, w które przywalił. W powietrze wyleciały dziesiątki (o ile nie setki) papierów. Sam blondyn wylądował na podłodze. Tymczasem sam gospodarz spokojnie popatrzył na Naruto, niechętnie odrywając wzrok od czytanej po raz kolejny książki.
-Gomene - przeprosił, podnosząc się Uzumaki - Babcia Tsunade wzywa!
Chcąc, nie chcąc, Hatake musiał zamknąć lekturę. Wzrokiem ogarnął cały powstały bałagan i bez entuzjazmu wstał.
-Ja to posprzątam - zaoferował Naruto, jakby czytając w myślach sensei'a - lepiej, żeby nie czekała za długo. Ma dzisiaj strasznie zły humor. - Tu pokazał guza, który lekko wystawał ponad włosy.
Kakashi musiał więc oddać sprawę porządków w ręce blondyna, mimo, że miał "niewyjaśnione" przeczucie, że po powrocie nie będzie mógł nic odnaleźć w tej biednej szufladzie. Pobiegł prosto do siedziby Hokage.
_________________________________________________________________________________
-To chyba wszystko.... - westchnął Uzumaki, zbierajac resztę porozrzucanych kartek. W pewnym momencie natchnął się na coś innego niż zwykły dokument. - Hm? - Było to zdjęcie. Jednak wyglądało co najmniej dziwnie. A przynajmniej jak dla kogoś, kto myślał, że wystarczająco zna swojego sensei'a. Wyglądało mniej więcej tak:
Obiecuję, że postaram się, żeby kolejna część była dłuższa i lepszej jakości XD
Dlatego też zwój ten był przekazywany najbardziej utalentownym ninja w celu ochrony. Co 5 lat zmieniała się wioska, w której się znajdował. Razem z miejscem pobytu zmieniał się także opiekun.O tym wszystkim wiedzieli tylko kage i osoby pilnujące. Nikt nigdy nie otwierał tego zwoju, w obawie przed tym, co się w nim znajdowało.
Choć w zasadzie ktoś otworzył. Był to 21-letni jonin, samotnie wychowujący trzyletnią córkę. Dlaczego? Bo chciał ją nauczyć czytać, a nic innego się nie nadawało (nie dawałby przecież jej żadnych książek erotycznych). Jednak najwyraźniej przynosiło to pecha, bo ledwie mężczyzna zdołał nauczyć dziewczynkę 10 słów (co i tak było wielkim osiągnięciem wychowawczym), nadeszły kłopoty.
Dwójka została rozdzielona, a zwój spłonął.
________________________________________________________________________________
- Kakashi-sensei! - do mieszkania jonina wbiegł jak taran Naruto, przy okazji potykając się i wywalając szufladę z biurka, w które przywalił. W powietrze wyleciały dziesiątki (o ile nie setki) papierów. Sam blondyn wylądował na podłodze. Tymczasem sam gospodarz spokojnie popatrzył na Naruto, niechętnie odrywając wzrok od czytanej po raz kolejny książki.
-Gomene - przeprosił, podnosząc się Uzumaki - Babcia Tsunade wzywa!
Chcąc, nie chcąc, Hatake musiał zamknąć lekturę. Wzrokiem ogarnął cały powstały bałagan i bez entuzjazmu wstał.
-Ja to posprzątam - zaoferował Naruto, jakby czytając w myślach sensei'a - lepiej, żeby nie czekała za długo. Ma dzisiaj strasznie zły humor. - Tu pokazał guza, który lekko wystawał ponad włosy.
Kakashi musiał więc oddać sprawę porządków w ręce blondyna, mimo, że miał "niewyjaśnione" przeczucie, że po powrocie nie będzie mógł nic odnaleźć w tej biednej szufladzie. Pobiegł prosto do siedziby Hokage.
_________________________________________________________________________________
-To chyba wszystko.... - westchnął Uzumaki, zbierajac resztę porozrzucanych kartek. W pewnym momencie natchnął się na coś innego niż zwykły dokument. - Hm? - Było to zdjęcie. Jednak wyglądało co najmniej dziwnie. A przynajmniej jak dla kogoś, kto myślał, że wystarczająco zna swojego sensei'a. Wyglądało mniej więcej tak:
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że pierwsza część się podobała (mimo że krótka). Gomene za jakość "zdjęcia" (kserowałam z zeszytu i wolałam nie kolorować, żeby nie zepsuć).Obiecuję, że postaram się, żeby kolejna część była dłuższa i lepszej jakości XD
Subskrybuj:
Posty (Atom)